Kontrast
Wielkość czcionki

Czar weekendów w II RP

„Doba powojenna uszczęśliwiła pokolenie obecne jednym mądrym i celowym pomysłem – week-end. Ten angielski termin oznaczający właściwie koniec tygodnia, wszedł w użycie na całym cywilizowanym świecie i znajduje coraz szersze rozpowszechnienie”. Tak pisał „Przegląd Mody” już w 1930 roku. Przed nami długi weekend majowy, zatem warto sprawdzić, jak nasi przodkowie korzystali, z tego nowego wynalazku.

JAK SIĘ NARODZIŁY WYJAZDY WEEKENDOWE

Wszystko zaczęło się od zmian w prawie pracy. Młoda II Rzeczpospolita konstruowała swoje przepisy i kodeksy na wzorcach światowych, uznawanych za najlepsze. Uregulowano dzienny czas pracy i wprowadzono tzw. angielską sobotę, czyli dzień pracy skrócony. Dodatkowo, już w 1922 dla pracowników wprowadzono płatne urlopy, o długości od 8 do 30 dni w zależności od wykonywanego zawodu i stażu pracy.

Fragment Mapy Uzdrowiskowo-Letniskowej Polski z lat 30. XX w. z zaznaczonymi letniskami wokół stolicy.

Fragment Mapy Uzdrowiskowo-Letniskowej Polski z lat 30. XX w. z zaznaczonymi letniskami wokół stolicy.
Zbiory NAC online

Warto zaznaczyć, że wyjazdy za miasto z okazji świąt lub odpustów nie są wynalazkiem XX wieku, bo pojawiały się już w XVII-XVIII wieku. Wiek XIX przyniósł ich umasowienie. Natomiast to wiek XX sprawił, że „każdy, niezależnie od usposobienia i środków finansowych, może sobie week-end zorganizować”. II RP prowadziła w tym kierunku odpowiednie działania, które miały na celu pobudzić zainteresowania obywateli zagadnieniami turystyczno-wypoczynkowymi, by poznali i pokochali swój kraj. W 1934 roku wprowadzono taryfy ulgowe w przejazdach pasażerskich koleją, a także starano się o rozwój komunikacji podmiejskiej. W międzywojniu dbano też o aspekty zdrowia publicznego, a jednodniowa ucieczka z miasta była przedstawiana jako prozdrowotna profilaktyka. Te wszystkie aspekty, a także wrodzone zamiłowanie ludzi do zabawy i odpoczynku, spowodowało że z roku na rok wyjazdy weekendowe stawały się coraz popularniejsze.

WEEKEND NA ZDROWIE

„Co jest najgorszą stroną pracy w wielkim mieście? Jej monotonja, ciągłość i brak wrażeń. Dni, które spędza się w tem samem środowisku, dni, zapełnione powtarzaniem niezmiernie tych samych czynności chwytają życie nasze w siatkę nudy bezmiernej, wygryzającej w nas świeżość odczuwania i myślenia. Zato wyjście z granic miasta już pachnie niespodziankami. Sama droga, nieznane miejsca, które naiwnie odkrywamy, nowość krajobrazów zmieniających się każdej pory roku, rozległość przestrzeni, usposabiająca do marzeń, możliwość spotkań, błądzeń, wesołych dziecinnych przygód na rzece, w lesie, na szosie – stetryczałego mieszczucha pociągają ku sobie.”

na trawie, wśród drzew, porozkładane kocyki, na nich przesiadują grupki ludzi

Ludzie wypoczywający na trawie na Bielanach
Zbiory NAC online

Lekarze II RP mówili, że przynajmniej raz na tydzień należy zaczerpnąć w płuca „zapas świeżego powietrza”. Dotyczyło to zwłaszcza mieszkańców miast, zamkniętych wśród betonu i gorąca. Przy okazji wyjazdu należało zażyć trochę ruchu, wystawić ciało na działanie słońca, powietrza i wody, „zakosztować niefałszowanych witamin” z mleka i jarzyn zrywanych wprost z zagonów. Apelowano, by nie wywozić ze sobą wielkomiejskich nałogów, w domu pozostawić radia, gramofony, karty, papierosy, a nawet książki – bo męczą wzrok.

WEEKEND NA WZÓR ANGIELSKI

„Dążenie do zdrowego wypoczynku, połączonego z pracą fizyczną, uprawianie sportów […] oraz odbywanie codziennych dziesięciominutowych ćwiczeń porannych i wieczornych, unikanie bezczynności i długiego wylegiwania się – oto nasze miłe obowiązki campingowe.”

Wzorem do naśladowania miały być weekendy angielskie, gdzie ta kultura wypoczynku była bardzo rozwinięta. Idealnie ludność poświęcała się tam aktywnemu wypoczynkowi, sportom i wędrówkom. Było to propozycje zwłaszcza skierowane do ludzi, bo to oni najchętniej organizowali eskapady rowerowe, kajakowe, czy  wędrówki w „nieznane”.

pochylony statek pełen ludzi z którego wąskim trapem wysiadają pasażerowie

Wysiadający ze statku na przystani nad Wisłą, na Bielanach
Zbiory NAC online

I rzeczywiście, jak pisano w prasie „w niedzielę, […] lasy i brzegi jezior i rzek roją się dosłownie od mrowia ludzkiego”. Tramwaje, parostatki, czy wagony kolejowe dowoziły na kilkugodzinny odpoczynek na powietrzu.

WEEKEND NA WZÓR POLSKI

W polskiej rzeczywistości jednak te dumne ideały wypoczynku zatem nierzadko sprowadzały się właśnie do wycieczki koleją za miasto. Potem „amatorzy dancingów znikają w zadymionych lokalach, amatorzy brydża zasiadają do zielonego stolika, amatorzy życia towarzyskiego składają sobie rytualne wizytki, amatorzy teatru i kina znikają w przybytkach Melpomeny i X-ej Muzy”.

karuzela w ruchu, na niej bawiący się ludzie, dookoła obserwatorzy

Karuzela na Bielanach postawiona na Zielone Świątki.
Zbiory NAC online

Można powiedzieć, że wywodziło się to z tradycji poprzednich lat. Były one połączone głównie z odpustami (np. u kamedułów na krakowskich, czy warszawskich Bielanach) i z Zielonymi Świątkami. Te wyjazdy za miasto skupiały się na pijackiej zabawie, tańcach, koncertach i jedzeniu. Towarzyszyła im jarmarczna atmosfera – połykacze ognia, cyganie wróżący, loterie fantowe, tresowane zwierzęta i wiele innych atrakcji.

Należy także pamiętać, że wyjazdy weekendowe, zwłaszcza na początku, napotykały na spore trudności. Braku wewnętrznej komunikacji i infrastruktury turystycznej dopełniał brak atrakcji kulturalnych. Mimo to w okolicy wszystkich większych miast znajdowały się tereny wypoczynkowe, i te bogate były w walory krajobrazowe i krajoznawcze. Dlatego też w II RP akcje promocyjne dotyczyły właśnie względów patriotycznych i zdrowotnych.

DOMKI WEEKENDOWE

Zwracano uwagę, że mieszkańcy wsi i osad, w związku z panującą biedą, zdzierali z przyjezdnych ogromne sumy za noclegi czy jedzenie. Pojawiła się zatem idea stosunkowo tanich domków weekendowych, budowanych tylko, by można było w nich przenocować i ewentualnie znaleźć schronienie w razie niepogody. Zwykle powstawały z drewna. Miały pomagać w obcowaniu z naturą przez otwarty taras i przydomowy ogródek. Domki weekendowe były na tyle popularne w Europie, że były pokazywane na międzynarodowych wystawach, jak miało to miejsce na przykład w Sztokholmie w 1934 roku.

Fragmenty wnętrza domu weekendowego, widoczne składane biurko i krzesło, w tle oddzielona ścianką sypialnia

Fragmenty wnętrza domu weekendowego
„Pani Domu” 1935, nr 5, s. 105.

Wyposażenie obejmowało łóżka (najlepiej piętrowe), tapczan, stolik i parę krzeseł, szafkę i  kredens lub biurko. Meble powinny były być dość lekkie, by można je było wynieść na taras i tam korzystać z ładnej pogody. W miarę możliwości technicznych w domkach dobudowywano kuchnię, umywalnię, garaż lub szopę na łódkę, a czasem dawało się doprowadzić prąd. Za to liczne problemy z przyłączami kanalizacyjnymi najczęściej lokalizowały toalety poza domkiem. Oczywiście wszystko zależało od budżetu budowniczego. Najbogatszych stać było na piękne, murowane wille.

STRÓJ WEEKENDOWY

„Mieszkając w takim domku na uboczu, człowiek jest absolutnie nieskrępowany. W ładny ciepły dzień może sobie od rana do wieczora biegać w kostiumie kąpielowym, który pozwoli odetchnąć świeżym powietrzem nie tylko płucom, ale i całemu ciału, w dnie chłodniejsze ubierze się w kostium treningowy, lub jakikolwiek strój niekoniecznie elegancki, ale za to wygodny, obszerny i niekrępujący ruchów”.

Na dłuższy weekend proponowano zabranie 2 kompletów ubrań na zmianę, z czego jeden powinien być strojniejszy –  w końcu nigdy nie było wiadomo, kiedy zdarzy się jakieś spotkanie towarzyskie. Praktyczny kostium z kolei powinien być wygodny, nie za ciasny i nie za elegancki. Strojem polecanym ze względu na wygodę była piżama plażowa, ale do używania tylko w przydomowym zaciszu. Wyposażenie weekendowe warto było uzupełnić o zmianę bielizny, pończochy, skarpetki, mydło, ręcznik, grzebień i wodę kolońską, małą apteczkę, igły, nici i ewentualne przedmioty dobrane do charakteru planowanej wycieczki.

Trzy kobiety ubrane modnie pod napisem Jedziemy na week-end

Modne ubiory pań na wyjazd weekendowy w 1935 roku
„Pani Domu” 1935, nr 5, s. 107

Podkreślano jednak, że przy pakowaniu należało kierować się względami przede wszystkim praktycznymi. „Jako osoba przezorna radziłabym zabieranie na wycieczkę zawsze czegoś cieplejszego […] Klimat nasz obfituje w niespodzianki: sobota jest piękna i słoneczna, a w niedzielę nagle chłód, a czasami deszcz. Marna pociecha, że usłyszymy przez radjo, iż spowodował to niż nad Islandją, większa – że nie marzniemy, że przezorność górą”.

JEDZENIE LETNISKOWE

Jedzenie radzono zabrać ze sobą, ale także korzystanie z lokalnych produktów, jeśli np. weekend spędzany był na wsi. Przypominano, by przewożone produkty spożywcze i napoje szczelnie pozamykać, w pojemnikach zapobiegających zgniataniu. Co więcej do jedzenia polecano spakować do plecaka: składany nóż, widelec i łyżkę, tekturowy talerzyk i płaski, aluminiowy kubek do picia, dopełnione solą, serwetkami i termosem.

Przykładowy jadłospis na wyjazd weekendowy, wzięty z czasopism z epoki, prezentował się następująco:

  • Śniadanie: pieczywo i masło, szczypiorek, rzodkiewka, jaja na twardo, ogórki, ser i mleko
  • Obiad: zsiadłe mleko z razowym chlebem lub owocowa zupa z grzybkiem (choć z zup akurat radzono zrezygnować z uwagi na niepraktyczność), kura pieczona, pieczeń cielęca na zimno, szynka lub schab, ogórki kwaszone, sałata z cytryną lub mizeria i owoce
  • Podwieczorek: babka i mleko
  • Kolacja: butersznyty (czyli kanapki) przygotowane z resztek obiadu i herbata

Choć już na początku XX wieku istniały wyjazdy za miasto, to właśnie II RP sprawiła, że stały się popularne. Tak jak wtedy i my dziś powinniśmy dążyć do tego, by „stał się dla nas niejako społecznym obowiązkiem dla ratowania lub przysparzania zdrowia. Twierdzenie jakoby człowiek obcujący z przyrodą, pełną czaru, zapominał o troskach bieżącego dnia, odrywał się od powszechności życia, stawał się jak gdyby inny, szlachetniejszy, kochał życie i świat – nie jest żadną przesadą.”

Może na szlakach majówkowych wojaży odnajdziemy ślady Polski sprzed 100 lat. I każdy z nas będzie mógł westchnąć jak oni: „Week-end, czarowne słowo mieszczące w sobie cały szereg uciech związanych z beztroską wolnych od zajęć dni…”

Autor: Magdalena Bagińska