Kontrast
Wielkość czcionki

31 lipca – 6 sierpnia 1920

baner z historycznym zdjęciem, tytułem projektu i logo niepodległa

„Wiktoria 1920” to 31-odcinkowy, cotygodniowy cykl, w którym co piątek zostaje przedstawiony kolejny tydzień przełomowego roku 1920. Historia została zapisana wspomnieniami osób, które brały udział w tamtych wydarzeniach – listami, pamiętnikami, notatkami prasowymi, oficjalnymi depeszami. Zebrane źródła oddają głos dowódcom i żołnierzom, robotnicom, urzędniczkom, księżom, artystkom, mieszkańcom miast i wsi. Materiał został przygotowany przez Ośrodek KARTA na zlecenie Biura Programu NIEPODLEGŁA, w ramach obchodów setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości i odbudowy polskiej państwowości. Zapraszamy do lektury kolejnego odcinka z cyklu „Wiktoria 1920”.

31 lipca – 6 sierpnia

31 lipca wojska sowieckie Frontu Zachodniego osiągają linię: Kowel–Tykocin– Nowogród; następnego dnia wchodzą do Brześcia nad Bugiem. Bolszewicy proklamują Białoruską Republikę Sowiecką. 4 sierpnia Rada Obrony Państwa, wobec odesłania delegacji polskiej z Baranowicz, wysyła nową delegację z pełnomocnictwami do rozmów pokojowych z Sowietami w Mińsku. 5 sierpnia, gdy Armia Czerwona podchodzi pod Ostrołękę, zainstalowany w Białymstoku Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski wydaje odezwę „do proletariatu Warszawy”. 6 sierpnia Naczelny Wódz wspólnie z gen. Tadeuszem Rozwadowskim opracowuje rozkaz o przygotowaniu decydującego polskiego przeciwuderzenia znad rzeki Wieprz i rozbiciu Frontu Zachodniego Michaiła Tuchaczewskiego – termin: 16 sierpnia.

Płk Józef Jaklicz (dowódca 25 Pułku Piechoty WP) w liście do żony:

Bolszewicy stoją na Narwi, dwa kroki od Warszawy. […] Czas najostatniejszy, aby obwarować Wisłę okopami i drutem – i nie oddać jej, póki żyje chociażby jeden mężczyzna […]. Nie wierzę w rokowania i jestem ich przeciwnikiem, wierzę w oręż […]. Rokowania przyniosą nam szereg upokorzeń, przemocy, hańby. A nam wolno zginąć, spodlić się nie wolno.

Stobychwa (Wołyń), 31 lipca 1920

[Rok 1920. Wojna polsko-radziecka we wspomnieniach i innych dokumentach, Warszawa 1990]

 

Kanonier Stanisław Rembek (10 Kaniowski Pułk Artylerii Polowej) w dzienniku:

Dziś niedziela, więc wierzymy, na podstawie ciągłych doświadczeń, że nasza bateria powinna dostać cięgi od bolszewików, jest to bowiem dla nas dzień feralny. W niedzielę wyjeżdżaliśmy z Mejszagoły, gdzieśmy mieli bardzo dobrze, w niedzielę napadli nas Kozacy pod Mytem i w niedzielę ostrzeliwano nas na drodze do Sokółki. […]

Wczoraj […] zasnąłem w namiocie, bo deszcz lał bez przerwy. Obudzono mnie zaraz, bo bateria szykowała się do odwrotu. Bolszewicy odparli 30 pułk strzelców kaniowskich i przeszli Narew w bród, niedługo jednak odparł ich 29 pułk. Zostaliśmy więc na noc, ale nie mieliśmy już namiotów. Deszcz bił wściekle. Staliśmy więc przemoczeni do suchej nitki, po kolana w błocie wokół ognisk, które paliliśmy wbrew zakazom. W nocy miałem wartę. Tak mi się chciało spać, że po ukończeniu służby zasnąłem stojąc. Zbudzono mnie jednak niedługo, bo uciekaliśmy. Bolszewicy byli już w naszej wsi. […] To jedna z najstraszniejszych nocy. […] Buty rozlazły mi się od wilgoci zupełnie, tak że musiałem je zdjąć. Wokół kostek mam głębokie rany, wyżarte przez wszy.

Faszcze (Suwalszczyzna), 1 sierpnia 1920

[Stanisław Rembek, Dzienniki. Rok 1920 i okolice, Warszawa 1997]

Afisz Warszawo, broń Polski od bolszewizmu!

1920.
Ulotka skierowana do mieszkańców Warszawy.
Ze zbiorów Biblioteki Narodowej

Michaił Tuchaczewski (dowódca Frontu Zachodniego Armii Czerwonej):

Ciągłe niepowodzenie, ciągłe cofanie się, ostatecznie złamały zdolność do boju armii polskiej. Było to już nie to wojsko, z którym wypadło nam się mierzyć w lipcu. Całkowite zdemoralizowanie, całkowita niewiara w możliwość powodzenia podkopały siły zarówno dowódców, jak i rzeszy żołnierskiej. Cofano się nieraz bez żadnego powodu. Tyły były wprost zawalone przez dezerterów.

[Józef Piłsudski, Rok 1920 / Michaił Tuchaczewski, Pochód za Wisłę, Łódź 1989]

 

Polski chłop (powiat ostrowski, woj. białostockie):

Zaczęły się ukazywać pierwsze jaskółki klęski w postaci rozbitych i do najwyższego stopnia zdemoralizowanych oddziałów naszych wojsk. […] Żołnierze ci prowadzili z sobą cały tabor koni i wozów, które sprzedawali, a jednocześnie nakazywali po wsiach nowe furmanki, które brali z sobą, choć im nie były potrzebne, by po pewnym czasie odpędzić od furmanek ich właścicieli. Nakazano wtedy i mnie na furmankę, a także memu ojcu, ale staliśmy trzy dni bezczynnie. Kiedy udałem się z prośbą do dowódcy oddziału, by mnie zwolnił, ten rzekł mi bez ogródek: „Jak ci, chamie, długo czekać, to idź sobie do domu, my i sami na twojej furmance pojedziemy!”. […] Oficer doprowadził mnie do posterunku żandarmerii i dopiero na jej interwencję zostałem zwolniony.

Piecki

[Pamiętniki chłopów. Serja druga, Warszawa 1936]

na rynku tłumy żegnają oddział kawalerii

Ciechanów, 1920.
Pożegnanie oddziału ochotników sformowanego i wyekwipowanego przez miasto.
Fot. Centralne Archiwum Wojskowe Wojskowego Biura Historycznego

Por. Stanisław Lis-Błoński (polski oficer łącznikowy w formacji białoruskiej walczącej u boku WP, dowodzonej przez gen. Stanisława Bułak-Bałachowicza):

Otrzymuję meldunek od oddziałów straży przedniej, że w Krymnie miejscowy wojenny komitet rewolucyjny przygotował się, aby nas przyjąć chlebem i solą. […] I oto, gdy wjechaliśmy na rynek Krymna, tuż obok drewnianego krzyża ustawiła się delegacja złożona z prezesa rewkomu, jego zastępcy i kilkuset miejscowych obywateli. Oczywiście, wszyscy byli prawie bez wyjątku „kruczowłosi”, z orlimi nosami. Prezes rewkomu trzymał jakąś tacę, a na niej chleb. Podając mi ten dar […], witał „nasze” wojska jako zwycięską armię Trockiego, która niesie wyzwolenie masie pracującej całego świata. Składając hołd, oddaje chleb, którego, jak oświadczył, wojska rewolucyjne będą miały pod dostatkiem na ziemiach „białej Polski”. Wreszcie szczegółowo poinformował nas o sytuacji: już w panicznym strachu uciekły reakcyjne wojska „bandyty” Piłsudskiego […]. Mówił dalej, że zamordowali oni kilku „bandyckich” żołnierzy z „białej, polskiej armii”. […]

Musieliśmy towarzyszowi prezesowi i towarzyszom natychmiast „podziękować”. A ze względu na konieczność zachowania za wszelką cenę ciszy, ponieważ w pobliżu nas znajdowała się regularna armia bolszewicka, postanowiliśmy uderzyć na tę bandę białą bronią. Prezes rewkomu przypłacił swoją wiernopoddańczość śmiercią przez powieszenie.

Krymno (Wołyń), 4 sierpnia 1920

[Stanisław Lis-Błoński, Bałachowcy, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, 15545/II]

 

Mjr Stanisław Jan Rostworowski (szef Oddziału Operacyjnego 5 Armii WP):

Rozegraliśmy […] zwycięską bitwę, w której Biała została na razie przynajmniej uratowana, a dwie dywizje bolszewickie – 8. i 17. okrążone i zniszczone. Znów szli ulicami miasta jeńcy i zdobyte karabiny maszynowe. Ochotnicze bataliony młodziutkich studencików z Lublina ze śpiewami szły i wracały z pola bitwy. Znów ta niefrasobliwa wesołość, którą my „starzy żołnierze” przeżywaliśmy sześć lat temu, idąc pierwszy raz pod kule. Taki dzień znaczy dużo. Działa on na umęczonego do ostatka żołnierza, jak kielich dobrego wina. Stawia go znów na nogi. Już samo otoczenie robi dużo. Bił się tu baon rekrutów z okręgu bialskiego. Toteż nie dziw, że karmiono żołnierzy w przemarszu, że każdego rannego opatrywano zaraz choćby domowymi środkami. Oficer i żołnierz czują, że biją się za własny dom, toteż „twierdzą mu będzie każdy próg”.

Na innym odcinku walka była ciężka. Trzeba było żądać od pułków, które od sześciu tygodni nie spały pod dachem, nie odpoczywały ani jednego dnia, będąc w ciągłych bojach i marszach, trzeba było od nich wymagać ogromnego wysiłku. […] Żołnierz zasypiający wśród kul ze zmęczenia wpada czasem w taką obojętność, że go już wszystko przestaje obchodzić.

Biała (Lubelszczyzna), 4 sierpnia 1920

[Stanisław Jan Rostworowski, Listy z wojny polsko-bolszewickiej 1918–1920. Z frontu litewsko-białoruskiego oficera sztabowego gen. Szeptyckiego i Sikorskiego do świeżo poślubionej żony, Warszawa–Kraków 2015]

Odezwa z hasłem "Ojczyzna w niebezpieczeństwie!"

Odezwa Rady Ministrów z 5 sierpnia 1920.
Ze zbiorów Biblioteki Narodowej

Stanisław Karpiński (bankowiec) w dzienniku:

Bolszewicy odrzucają rozejm i zbliżają się ku Warszawie. Przegraliśmy u ambasadorów spór z Czechami o cieszyńskie tereny – nie dziwię się, bo na pochyłe drzewo nawet kozy skaczą, cóż dopiero ambasadorowie głównych mocarstw! […]

Wczoraj na posiedzeniu Związku Banków starłem się z bankami – przy rozważaniu sprawy ewakuacji banków. Nie dopuszczam możliwości wejścia bolszewików do Warszawy i dlatego z najlepszą wiarą występowałem przeciwko ewakuacji, która szerzy popłoch, podczas kiedy Rada Miejska wzywa ludność stolicy do wytrwania na stanowisku i zachowania spokoju. Pomimo to uchwalono „zwrócić się do Rządu z prośbą o umożliwienie bankom wywiezienia z Warszawy wszystkiego, co jest cenne”. Oświadczyłem zebraniu, że reprezentowany przeze mnie Bank Towarzystw Spółdzielczych nie będzie się ewakuował.

Warszawa, 5 sierpnia 1920

[Stanisław Karpiński, Pamiętnik dziesięciolecia 1915–1924, Warszawa 1931]

 

Z odezwy Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski:

Towarzysze! Rewolucyjna Armia Czerwona w zwycięskim pochodzie zbliża się do Warszawy jako zwiastun skruszenia niewoli kapitalistycznej, ostatecznego wyzwolenia klasy robotniczej. […] W takiej chwili bohaterskiemu proletariatowi Warszawy nie wolno tylko biernie wyczekiwać wypadków. […] Proletariat, z którego łona wyszli tacy męczennicy i szermierze sprawy robotniczej, jak Waryński i Kunicki, Okrzeja, Kasprzak, Róża Luksemburg i Tyszka, w takiej chwili, wierny swej szczytnej tradycji, milczeć i wszystkiemu się przypatrywać obojętnie nie może. […] Młoty w dłoń! Warszawa przez was samych zdobyta być winna! Sztandar czerwony nad pałacem Zygmuntowskim i Belwederem przez was powinien być zatknięty, zanim Czerwona Armia rosyjska do Warszawy wkroczy. Zrzucenie rządów szlachecko-burżuazyjnych, pochwycenie władzy w swe ręce i wyjście jako już wolni proletariusze na spotkanie rosyjskiej armii wyzwoleńczej jest waszym szczytnym obowiązkiem. Do broni, towarzysze, do czynu, do walki!

Białystok, 5 sierpnia 1920

[Do proletariatu Warszawy, „Goniec Czerwony” nr 2/1920]

 

Maciej Rataj (minister wyznań religijnych i oświecenia publicznego):

Posiedzenia [Rady Obrony Państwa] w Belwederze w dużej sali na pierwszym piętrze, zwykle późnym wieczorem, trwały nieraz do trzeciej rano. Czas gorący, wieczory parne, prawie codziennie silne burze z piorunami. Nie zapomnę grozy posiedzeń – przy huku grzmotów, błyskawicach – padają hiobowe wieści w referatach wojskowych. […]

Piłsudski zmalał w moich oczach! I to nie z powodu klęsk, które ponosiło wojsko, nie z powodu niepowodzeń wojskowych – doświadczyli ich najwięksi wodzowie. Piłsudski stracił pod wpływem klęsk głowę. Opanowała go depresja, bezradność; powtarzał ciągle, iż wszystkiemu winien jest upadek moralu w wojsku (w czym miał zresztą dużo słuszności), ale nie umiał wskazać sposobów podniesienia go; wszystkich, nawet najbliższych mu, zadziwiała jego apatia. Sugerowano mu, by udał się do jednego lub drugiego oddziału wojska, pokazał się, dodał otuchy żołnierzom – daremnie! […] Chwilami, kiedy się zapomniało o tragedii państwa, którego był głową i naczelnym wodzem, kiedy się widziało go tylko jako człowieka, strasznym wydawało mi się to, co musiał w tych chwilach przeżywać. Przed kilku miesiącami jeszcze triumfator, zdobywca Kijowa, przyjmowany owacyjnie w Warszawie nawet przez najzaciętszych wrogów, oklaskiwany w Sejmie nawet przez ks. [Kazimierza] Lutosławskiego, chlubiący się przed korespondentami zagranicznymi, iż pójdzie w Rosji, dokąd zechce, i zrobi z niej, co zechce – dziś bezradny, kopany i krytykowany jako wódz przez lada ciurę i przez lada cywila.

Warszawa

[Maciej Rataj, Pamiętniki, Warszawa 1965]

grupa ludzi pozująca do zdjęcia grupowego w lesie

1920.
Członkowie Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski. W środkowym rzędzie siedzą: drugi od lewej Feliks Dzierżyński, dalej w prawo: Julian Marchlewski i Feliks Kon.
Fot. Biblioteka Narodowa

Izaak Babel (ochotnik w 1 Armii Konnej, pisarz):

Dlaczego nie opuszcza mnie ten ciężki smutek? Dlatego, że daleko od domu, dlatego, że obracamy wszystko w ruinę, idziemy jak wicher, jak lawa, znienawidzeni przez wszystkich, życie się rozpada, jestem na wielkiej, niekończącej się stypie.

Chotyń, 6 sierpnia 1920

[Izaak Babel, Dziennik 1920, przeł. Jerzy Pomianowski, Warszawa 1998]

 

Józef Piłsudski:

Wszystkie zasadnicze decyzje w ciągu wojny podejmowałem sam, nie zwołując nigdy żadnej rady. […] Najbliżej mnie z urzędu stali w owe czasy trzej panowie: gen. Rozwadowski, jako szef sztabu, gen. Sosnkowski, jako minister wojny, i świeżo przybyły gen. Weygand, jako doradca techniczny misji francusko-angielskiej, przysłanej w tym groźnym dla nas czasie. Opinie tych panów o sytuacji były, jak zwykle, nadzwyczajnie rozbieżne. A że sytuacja była niezwykle gorąca, prawdopodobnie i debaty w mojej nieobecności niezbyt były przyjemne. Zastałem bowiem sytuację taką, że dwaj z tych panów, gen. Rozwadowski i gen. Weygand, jak się śmiałem wówczas, rozmawiali pomiędzy sobą tylko notami dyplomatycznymi, przesyłanymi z jednego pokoju do drugiego na Placu Saskim. […]

Mieliśmy wysłać delegację nie gdzie indziej, jak do Mińska, gdzie się znajdował p. Tuchaczewski, by żebrać o pokój. Inaczej jak żebraniną tego nazwać nie mogę, gdyż wszczynać miano rozmowę o pokoju w chwili, kiedy zwycięski nieprzyjaciel do stolicy naszej pukał i groził zniszczeniem organizacji państwa przedtem, nim słowo o pokoju wyrzecze. […] Mnie, człowiekowi, którego pokory uczono, a nie nauczono nigdy, moment ten ciążył więcej niż cokolwiek, a jako Naczelny Wódz i Naczelnik Państwa mocno w rachubę brać musiałem, by nasza delegacja nie wyjeżdżała ze stolicy bez pewności jej utrzymania. […]

6 sierpnia nie na jakiejś naradzie, lecz w samotnym pokoju w Belwederze przepracowywałem samego siebie dla wydobycia decyzji. Istnieje cudowne określenie – Napoleona, który mówi o sobie, że gdy przystępuje do dania ważniejszej decyzji na wojnie, jest […] jak dziewczyna, która rodzi. […] Wszystko wyglądało mi w czarnych kolorach i beznadziejne. […] Z góry zatrzymałem się na myśli, że grupą kontratakującą […] dowodzić będę osobiście.

Warszawa, 6 sierpnia 1920

[Józef Piłsudski, Rok 1920 / Michaił Tuchaczewski, Pochód za Wisłę, Łódź 1989]

 

Każdy może skorzystać z przygotowanych materiałów, także dokonać ich przedruku, pod warunkiem oznaczenia ich poniższym zapisem:

Projekt „Wiktoria 1920” został przygotowany przez Ośrodek KARTA na zlecenie Biura Programu NIEPODLEGŁA, w ramach obchodów setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości i odbudowy polskiej państwowości.
Materiały za: www.niepodlegla.gov.pl.
Prawa autorskie: Biuro Programu „Niepodległa”.

Prezentowane materiały mają na celu ukazanie wielogłosowej narracji. Zestawiono wypowiedzi przedstawiające perspektywy autorów różniących się światopoglądami, zawodami czy miejscami zamieszkania, wychodząc z założenia, że różnorodność świadectw pozwoli lepiej zrozumieć wydarzenia sprzed stu lat. Przytaczane fragmenty przedstawiają opinie ich autorów, jako źródła historyczne podlegają analizie i nie są tożsame ze stanowiskiem Biura Programu „Niepodległa”.