Kontrast
Wielkość czcionki

„Kierowniczka” domu w II RP - o prowadzeniu międzywojennego domu

Dzieje II RP to także historia niedocenionego wysiłku milionów kobiet – gospodyń domowych. To ich pomysłowość i codzienna praca pozwalały przetrwać, zwłaszcza w najtrudniejszych momentach – powojennej biedy, hiperinflacji czy Wielkiego Kryzysu. Jak wyglądało życie ówczesnej pani domu?

Międzywojenna gospodyni – kierowniczka domu

Radość z odzyskania przez Polskę niepodległości nie zmieniała faktu, że po trudnych latach wojennej zawieruchy przyszło Polkom gospodarzyć w kraju zrujnowanym przez I wojnę światową. Działania zbrojne objęły prawie 90 proc. obszaru nowo powstałego państwa polskiego. Zniszczono ponad pół miliona prywatnych budynków mieszkalnych i ponad 1,2 mln zabudowań gospodarczych, co oznaczało ekonomiczną ruinę około 5 mln ludzi.

urządzony pokój ekspozycyjny

Wystawa „Jak urządzić tanio i wygodnie mieszkanie” w Krakowie, 1929,
fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Sytuacja mieszkaniowa przez całe dwudziestolecie nie była zresztą najlepsza. Przedwojenna pani domu często była panią tylko jednej izby, w której mieszkała nierzadko kilkuosobowa rodzina. W 1931 r. w Rzeczypospolitej było ponad 6,4 mln mieszkań, w tym 1,9 mln w miastach i ponad 4,4 mln na wsi. Wśród miejskich lokali 36,5 proc. stanowiły mieszkania jednoizbowe, 32,3 proc. – dwuizbowe, a pozostałe 31,2 proc. trzyizbowe i większe. Na wsiach ponad połowa domostw była jednoizbowa (51,4 proc.), kolejne 35,4 proc. posiadało dwie izby, a jedynie 13,2 proc. – trzy i więcej. Na jedną izbę w mieście przypadały średnio dwie osoby, na terenach wiejskich – trzy.

Oto (międzywojenny) dom luksusowy

Dostęp do prądu, gazu, bieżącej wody i kanalizacji w wielu przypadkach był wciąż wymarzonym luksusem. W 1937 r. zużycie energii elektrycznej na jednego mieszkańca wynosiło w Polsce 50 kWh, czyli czternaście razy mniej niż w Szwajcarii i aż dwudziestokrotnie mniej niż w USA. Elektryczność była domeną wielkich miast, w których pojawiła się już przed I wojną światową. Ale i tutaj istniały spore dysproporcje pomiędzy największymi ośrodkami miejskimi. Z danych za rok 1931 wynika, że w Katowicach aż 92 proc. mieszkań zostało podłączonych do sieci elektrycznej, w Warszawie odsetek ten wynosił 67,8 proc., nieco mniej w Łodzi (67 proc.), Poznaniu (63,5 proc.) i Krakowie (57 proc.), ale w Wilnie już tylko 39 proc., zaś w Lublinie 36 proc. Ogółem w Polsce prąd docierał do 38 proc. lokali mieszkalnych.

Wnętrze wiejskiej chaty. Widoczna kobieta prasująca żelazkiem elektrycznym, w głębi stoi odbiornik radiowy

Wnętrze wiejskiej chaty. Widoczna kobieta prasująca żelazkiem elektrycznym, w głębi stoi odbiornik radiowy, 1936.
fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Z gazem sytuacja miała się jeszcze gorzej. W 1931 r. w dostęp do niego wyposażonych było tylko 8 proc. budynków mieszkalnych. Najwięcej w Poznaniu – 56 proc., Bydgoszczy – 38 proc., Warszawie – 32 proc. i Krakowie – 30 proc. Natomiast w Lublinie z gazu korzystało jedynie 5 proc. mieszkań, zaś w Wilnie marny 1 proc.

Z dostępem do bieżącej wody najlepiej było znów w Katowicach, gdzie posiadało go 87 proc. lokali mieszkalnych; 68 proc. z nich miało też podłączenie do kanalizacji. W Poznaniu odsetek ten wynosił odpowiednio 78 proc. i 68 proc., w Warszawie 62 proc. i 46 proc., podobnie było w Krakowie i Lwowie, ale w Łodzi tylko 15 proc. budynków mieszkalnych posiadało podłączenie do wodociągu, a zaledwie 7 proc. do kanalizacji. Analogicznie sprawy miały się w Wilnie, gdzie jedynie 12 proc. mieszkań miało bieżącą wodę i 10 proc. kanalizację.

Wiejskie wodociągi, czyli studnia i sławojka

Sytuacja na wsi była nieporównanie gorsza. Elektryfikacja miast i przemysłu prawie nie dotyczyła terenów wiejskich. Przed wojną prąd doprowadzano głównie do wsi podmiejskich i uprzemysławianych. Takie skupiska znajdowały się m.in. wokół Warszawy czy Poznania, na terenie Centralnego Okręgu Przemysłowego oraz na Górnym Śląsku.

Na wsi do połowy XX w. wodę w gospodarstwach domowych pozyskiwano przeważnie ze studni. Na wykopanie własnego ujęcia mogli sobie pozwolić jedynie najzamożniejsi, gdyż obciążało to budżet rodziny prawie tak samo jak budowa domu. Często korzystano ze studni zbiorowych, zwanych też gromadzkimi. W drodze po wodę niejednokrotnie należało pokonać nawet kilkaset metrów. I to kilka razy dziennie. Były i takie wsie, w których wodę czerpano tylko z pobliskiego zbiornika lub cieku wodnego, bądź jeżdżono po nią do oddalonej kilka kilometrów studni w innej miejscowości. Podobnie rzecz miała się z dostępem do kanalizacji. Wystarczy przypomnieć, że higieniczną rewolucję dla polskiej wsi stanowiły sławojki.

Kobiety z dzieckiem przy wiejskiej studni, dziecko i kobieta łapią wiadro na drągach

Kobiety z dzieckiem przy wiejskiej studni,
fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Biorąc pod uwagę, że to właśnie na wsi mieszkało ponad 70 proc. obywateli II RP, to właśnie w takich warunkach żyła przeciętna polska gospodyni. Dzieliła swój czas i siły pomiędzy dbanie o skromny i pozbawiony udogodnień dom, opiekę nad dziećmi i liczne zajęcia w gospodarstwie.

Pani w pracy, pani w domu

Jednocześnie dwudziestolecie międzywojenne to okres wielu przemian społecznych i migracji części ludności do miast. Począwszy od czasów I wojny światowej coraz więcej pań podejmowało pracę zawodową. Liczba kobiet czynnych zawodowo w 1931 r. w porównaniu do roku 1921 wzrosła aż o 60 proc. Nadal stanowiły one jednak mniej niż 1/3 czynnych zawodowo obywateli II RP – przy czym mężatek było w tej grupie jedynie 30 proc.

kobiety w strojach regionalnych i fartuchach kuchennych gotują przetwory

Kurs przygotowania przetworów owocowych zorganizowany przez Koło Gospodyń Wiejskich w Kompinie, 1936,
fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Praca zawodowa nie zwalniała ich jednak z obowiązku zorganizowanego i oszczędnego prowadzenia domu. Tymczasem coraz mniej gospodarstw zatrudniało na stałe służbę domową. Nic zatem dziwnego, że zapracowane i pozbawione wsparcia gospodynie poszukiwały sposobów, które je odciążą i ułatwią życie. Drogą do tego stały się m.in. wszelkie udogodnienia techniczne.

Gotowanie na gazie

Wiele pań domu z pewnością odetchnęło z ulgą w momencie, gdy mogły porzucić gotowanie na kuchniach opalanych drewnem czy węglem. W 1928 r. Gazownia Miasta Stołecznego Warszawy zaopatrywała ponad 90 tys. prywatnych odbiorców. Oprócz kuchenek gazowych (początkowo węglowo-gazowych, które miały piekarnik nagrzewany przy pomocy tradycyjnego opału), korzystano również z gazowego oświetlenia, piecyków kąpielowych i grzewczych czy żelazek. By popularyzować nowe sprzęty, a jednocześnie chronić użytkowniczki przed marnotrawstwem, niebezpieczeństwem eksplozji, zatrucia, czy pożaru, gazownia miejska organizowała cotygodniowe nieodpłatne kursy obsługi urządzeń gazowych, a także oszczędnego gotowania i pieczenia na gazie. Wydała nawet książkę kucharską „Obiady i kolacje na jedno- lub dwupłomiennej kuchence gazowej” autorstwa Elżbiety Kiewnarskiej i Ewy Patlikowskiej. Urządzano również konkursy gotowania na gazie, które były ważnym sposobem popularyzacji nowinek technicznych. Alternatywę dla kuchni węglowych stanowiły też maszynki na paliwo płynne – naftę czy spirytus, a także kuchenki elektryczne.

Wystawa budowlano-mieszkaniowa na Kole w Warszawie, fragment ekspozycji gazowni warszawskiej

Wystawa budowlano-mieszkaniowa na Kole w Warszawie, fragment ekspozycji gazowni warszawskiej, 1935,
fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Niezależnie jednak od tego, z jakiego typu urządzenia gospodyni korzystała, należało robić to jak najbardziej ekonomicznie. „Umiejętne, racjonalne i oszczędne wykorzystywanie paliwa ma niezmierne znaczenie nie tylko dla gospodarstw jednostkowych, rodzinnych, ale i ze względu na ogólną gospodarkę narodową. Jest ono źródłem oszczędności, gdyż przez marnowanie środków opałowych kraj traci bogactwa naturalne” – pisała Kamilla Chołoniewska w swoim poradniku „Gospodarstwo domowe i racjonalne żywienie”.

Gotowanie wieżowe i dogotowywacze – metody na oszczędzanie

Jednym z pomysłów na oszczędzanie opału i przygotowywanie bardziej złożonych posiłków na niewielkich jedno- lub dwupalnikowych kuchenkach było stosowanie systemu „gotowania wieżowego”. W tym celu potrzebne były specjalne garnki o jednakowej średnicy i pokrywach, które można ustawiać jeden na drugim w dowolnej konfiguracji. „Stosując system wieżowy gotujemy na dwóch palnikach cały obiad w ten sposób, że każda potrawa kolejno wrze bezpośrednio na płomieniu. Gdy dobrze zawrzała, stawiamy ją na wyższej kondygnacji (na drugim garnku), gdzie dogotowuje się przy pomocy ciepła, pochodzącego od garnka umieszczonego niżej. Dzięki umiejętnej manipulacji gotowanie i dogotowywanie potraw szybko postępuje naprzód” – wyjaśniała Kamilla Chołoniewska.

Pokaz gotowania, kobieta przy stole gotuje dla publiczności

Pokaz gotowania zorganizowany przez krakowski oddział Związku Pań Domu w miejskiej gazowni, 1935,
fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Innym sposobem na oszczędność opału było sporządzenie dogotowywacza, czyli specjalnej skrzyni wypełnionej sianem, watą drzewną lub też dobrze zmiętym i ubitym papierem, z miejscem przeznaczonym na garnek oraz specjalnie zaizolowaną pokrywą. „Zagotowujemy na piecu lub na gazie garnek z daną potrawą, zestawiamy go wraz z przykrywką pośpiesznie do skrzynki, gdzie w dalszym ciągu odbywać się będzie dogotowywanie we własnej parze. Zagotowywanie potrawy ma na celu nagromadzenie ciepła, a długość czasu zagotowywania zależna jest od właściwości potrawy. Czas potrzebny obliczać należy w ten sposób, że jeżeli potrawa musi się na ogniu gotować normalnie przez dwie godziny, należy ją zagotowywać przez pół godziny, a dogotowywać w skrzynce cztery godziny, tj. dwa razy dłużej niż na ogniu” – pisała Chołoniewska. Dogotowywacz – jako rodzaj termosu – mógł też służyć do podtrzymywania ciepła gotowych już dań.

Przechowywanie żywności: lodownie pokojowe i lodówki

Jeszcze większym wyzwaniem niż szybkie i oszczędne gotowanie potraw było nie dopuszczenie do ich szybkiego zepsucia, zwłaszcza w ciepłych miesiącach roku. Nasze prababki, które musiały sobie radzić bez lodówek, znały na to wiele różnych sposobów, m.in. solenie, marynowanie, wekowanie, zatapianie w tłuszczu. Namiastką dzisiejszych chłodziarek, zapewniających niską temperaturę do przechowywania żywności, były lodownie. Przy bogatych dworach i rezydencjach istniały nawet oddzielne pomieszczenia, które chłodzono przy pomocy zbieranych zimą brył lodu. W miastach wykorzystywano lodownie pokojowe, czyli odpowiednio zaizolowane metalowe szafki, w których trzymano lód oraz chłodzone potrawy i produkty. Szafeczki te posiadały specjalny kranik do wylewania wody powstałej z topiącego się lodu, który trzeba było tam regularnie dokładać. Dostarczały go do odbiorców indywidualnych i restauracji lodownie miejskie i prywatne przedsiębiorstwa, w których można było wykupić „lodowy” abonament. Dostawy zamarzniętej wody nie należały niestety do najtańszych.

lodówki na stoisku

Targi Katowickie. Stoisko Fabryki Lodowni „Ideał” Kraków, 1937,
fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Lodówki, dziś obecne w każdym domu, w latach międzywojennych były absolutną nowością. Mechanizm absorpcyjny, polegający na podgrzewaniu cieczy chłodzącej, która przechodząc w stan lotny, przejmowała ciepło z otoczenia, został opracowany w Szwecji dopiero w 1922 r. W Polsce początkowo popularność zyskiwały duże chłodnie przemysłowe, wykorzystywane przede wszystkim w browarach, rzeźniach, czy składach towarów. Ze względu na wysoką cenę mniejsze lodówki na gaz, prąd lub naftę w latach 30. spotkać można było tylko w pojedynczych gospodarstwach.

Na rynku dostępne były też inne urządzenia AGD, np. elektryczne odkurzacze, jednak na liście sprzętów potrzebnych do sprzątania królowały raczej różnorakie ścierki i szczotki. Pomimo dostępności pierwszych maszyn do prania (najpopularniejsza z nich – pralka „Marysia” projektu inż. Podoskiego – reklamowana była jako „najlepsza przyjaciółka w gospodarstwie domowem”), to jednak przeciętna gospodyni korzystała z balii, kotłów, tary i wyżymaczki. Do prasowania używano żelazek gazowych, elektrycznych, no i oczywiście klasycznych – „z duszą”.

Sprawunki i jadłospisy – żywienie obywateli II RP

Trudności z przechowywaniem żywności powodowały, że przed wojną konieczne stawały się regularne zakupy, pozwalające codziennie zaopatrzyć się w świeże produkty spożywcze. Był to wówczas cały rytuał, wymagający zabrania ze sobą nie tylko listy sprawunków i pieniędzy, ale również sporego kosza, a w nim własnych naczyń na śmietanę czy kiszoną kapustę oraz papieru do pakowania innych towarów. Wymagało to sporo zachodu, ale jakie było ekologiczne!

targ miejski

Handel na pl. Kercelego (Kercelaku) w Warszawie, Stragany (budki) z owocami i warzywami, 1927,
fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

„Przy doborze produktów decydującą rolę odgrywają względy finansowe. Chodzi o zmieszczenie wydatków na żywność w granicach budżetu, o możliwie najskromniejsze zarządzanie gospodarstwem i najlepsze wykorzystanie środków, jakimi się rozporządza. Nabywać trzeba takie produkty, które mają dużą wartość odżywczą, a których cena nie przekracza możliwości finansowej rodziny. Dokonanie właściwego wyboru jest poważną troską pani domu” – pisała Kamilla Chołoniewska we wspominanym już poradniku dla gospodyń domowych. Sugerowała, że podstawą jadłospisu powinny być tanie produkty, takie jak: mleko, ziemniaki, owoce strączkowe, potrawy mączne, słonina, śledzie, uzupełniane przez sezonowe jarzyny i owoce, przy ograniczonym spożyciu kosztownego mięsa i jaj.

Przeciętny mieszkaniec Polski w 1929 r. zjadał rocznie ponad 18 kg mięsa, podczas gdy dziś pochłaniamy go w ciągu roku średnio około 60 kg. W diecie ówczesnego obywatela RP było też tylko 12 kg cukru – obecnie konsumujemy go prawie cztery razy tyle. Nie było w tym jednak nic dziwnego, skoro kilogram cukru kosztował wówczas nawet 1,5 zł. To tak, jakbyśmy dziś musieli płacić za niego ponad 15 zł. Cena ta skutecznie zniechęcała Polaków do słodzenia, utrzymując spożycie cukru w dwudziestoleciu na stałym poziomie. Nie pomogło nawet słynne hasło reklamowe „Cukier krzepi”, wymyślone przez Melchiora Wańkowicza ani zakaz sprzedaży wszelkiego rodzaju słodzików.

otwarte pudełka zapałek, na nich znaczek z białym orłem na ciemnym tle i napisem polski monopol zapałczany

Etykiety zapałczane, 1929,
fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Cukier, podobnie jak sól, alkohol, tytoń i zapałki należał do wielu towarów objętych monopolem państwowym, które przynosiły lwią część dochodów do polskiego budżetu. Te ostatnie stały się symbolem międzywojennej drożyzny. Podobno dzielono je na czworo nie tylko w ubogich chłopskich chatach. Trudno się dziwić skoro w 1927 r. pudełko zapałek było o 550 proc. droższe niż przed Wielką Wojną. W 1931 r. cena opakowania wzrosła po raz kolejny – z 7 do 11 groszy, przy jednoczesnym odchudzeniu pudełka z 60 do 48 sztuk. Na domiar złego rząd opodatkował zapalniczki wysoką opłatą stemplową. Szybko stały się więc przedmiotem nielegalnego handlu.

Dwudziestolecie międzywojenne to zresztą w wielu okresach czas drożyzny i spekulacji. Trzeba było więc na bieżąco orientować się w cenach towarów, a miary i wagi mieć w jednym paluszku. Należało też doskonale znać właściwości produktów, by nie dać się oszukać. Niedoświadczona gospodyni czy służąca łatwo mogła kupić nieświeżą rybę albo zamiast kilograma wołowiny przynieść do domu płat koniny.

Fałszowanie jedzenia – międzywojenne pułapki konsumenckie

Ostrożność była wskazana na każdym kroku, bo oprócz brudu i braku higieny panujących powszechnie na targowiskach, jednym z największych problemów w dwudziestoleciu międzywojennym było fałszowanie żywności. O skali tego procederu i najczęściej stosowanych metodach wiele mówił referat Alfonsa Bukowskiego „Zafałszowania artykułów spożywczych”, wygłoszony w 1920 r. podczas pierwszego zjazdu Polskich Stowarzyszeń Spożywczych. „Czekoladę (…) fałszują prażoną mąką z rozmaitych gatunków zboża, roztartemi łupinami kakao, cykorją, prażonymi żołędziami i t.p., zastępując jednocześnie naturalny tłuszcz kakao, zwany powszechnie masłem kakaowym, obcymi tłuszczami, a szczególniej tłuszczem czyli olejem kokosowym, jakiego ogromne ilości sprowadzają do handlu naszego” – ostrzegał Bukowski. Kawę mieloną podrabiano używając roślin korzennych, prażonego żyta, jęczmienia, łubinu, żołędzi i nasion roślin strączkowych. W przypadku herbaty dodawano suszonych liści np. czarnego bzu, topoli, róży, porzeczki, a nawet kukurydzy. Zdarzały się również przypadki sprzedaży herbacianych liści kilkakrotnie już zaparzonych, a następnie wysuszonych, zabarwionych i specjalnie aromatyzowanych. Herbatę dociążano dodając np. opiłki żelaza lub miedzi. Oliwa z oliwek fałszowana była z kolei przez dodawanie tańszych olejów roślinnych, „a często nawet oleju mineralnego czyli tak zwanej płynnej parafiny, którą otrzymuje się jako uboczny produkt z odpadków naftowych”.

Dom Akademiczek przy ulicy Górnośląskiej 14 w Warszawie. Studentki w kuchni podczas przygotowania posiłku na kuchenkach gazowych.

Dom Akademiczek przy ulicy Górnośląskiej 14 w Warszawie. Studentki w kuchni podczas przygotowania posiłku na kuchenkach gazowych. Na ścianie widoczny regulamin korzystania z kuchni, 1927,
fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Jednak fałszerstwa nie dotyczyły jedynie drogich produktów kolonialnych, ale również towarów najpowszedniejszych, jak mleko, masło czy mąka. Z referatu Bukowskiego wynika, że fałszowano nawet ocet. Niejeden nieuczciwy handlarz sprzedawał jako świeże mleko już kilkudniowe, które po zakupieniu bardzo szybko kwaśniało. Zdarzały się przypadki rozcieńczania mleka wodą, a następnie zagęszczania krochmalem lub skrobią ziemniaczaną, a także – by wyglądało na bardziej tłuste – barwienia sokiem z marchwi lub wywarem z nagietka. By zwiększyć objętość i ciężar masła dodawano do niego wody, maślanki, soli, mąki, papki kartoflanej, a nawet talku i gipsu. Masło fałszowano również przez domieszkę innego rodzaju tłuszczu – łoju wołowego lub margaryny. Zamiast czystej mąki pszennej, gospodyni mogła dostać jej mieszankę z tańszymi gatunkami (owsianą, żytnią, gryczaną, kartoflaną). Mało tego – ciężar takiej mieszaniny mógł być zwiększony jeszcze dodatkiem gipsu, glinki czy mączki kostnej.

Jak widać więc, nieuważne zakupy w niepewnych miejscach mogły się skończyć nie tylko małą kuchenną katastrofą, ale i bólem brzucha u domowników. Ciasto z dodatkiem łoju wołowego i gipsu, zapijane herbatą z opiłkami żelaza, nie przedstawia się wszak zbyt apetycznie…

Domowe sposoby na plamy

 Michalina Ulanicka zalecając w wydanym w 1930 r. „Poradniku służby domowej” przygotowanie „skrzyneczki do gromadzenia środków do utrzymania porządku” zaznacza, że znaleźć się w niej powinny butelki z terpentyną, benzyną, amoniakiem, pomadki, pasta do posadzek, puszki z bielidłem, sodą i szarym mydłem. Przed wojną przy sprzątaniu wykorzystywane były także sól, kreda, piasek, popiół, kwas solny, ocet, spirytus, piwo, mąka, sok z cytryny, a nawet fusy z herbaty i kiszona kapusta. Do czego służyły?

samochód z kobietami na ulicy Warszawy, na boku auta hasło promocyjne

Pochód propagandowy „Porządków Wiosennych” w Warszawie. Członkinie Pogotowia Pracy Kobiet w odkrytym samochodzie hasłami propagandowymi zachęcają do porządków wiosennych. Napis na samochodzie brzmi: „Brud wrogiem naszego zdrowia, za broń myć, prać”, 1938,
fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Ciepła wody z szarym mydłem to sposób na wiele plam. Roztwór ten używany był również do zmywania naczyń. Piasek i popiół wykorzystywano do szorowania garnków i sztućców. Miedziane naczynia czyszczono mieszaniną mąki z octem, a srebra – kredą wymieszaną ze spirytusem. Ocet z grafitem wykorzystywany był zaś do czernienia płyty kuchennej. Do mycia drewnianych podłóg Ulanicka polecała używać terpentyny lub benzyny. Na ich bazie – w połączeniu z roztopionym woskiem – robiło się też domową pastę do posadzek. Podłogi olejne i z linoleum zalecała zmywać wodą z amoniakiem. Dywany natomiast czyścić wilgotnymi listkami herbaty „zbieranemi w tym celu w garnuszek po użyciu esencji” lub kiszoną kapustą. Oliwa ze spirytusem służyła do odświeżania mebli politurowanych, zaś wosk zmieszany z piwem do czyszczenia mebli dębowych. Przy myciu szyb, luster i blatów szklanych należało użyć wody ze spirytusem. Do oczyszczania ram okiennych używano z kolei roztworu salmiaku, czyli chlorku amonu.

Salmiak, kwilaja, mydło barskie – sposoby na czyste pranie

Pierwszym krokiem przy praniu było zmiękczenie wody przy użyciu sody. Do usuwania plam służyło zaś starte na tarce mydło (najlepiej jego lepszy gatunek, tzw. mydło barskie), gotowe płatki mydlane, kwilaja (inaczej wiórki panamskie, czyli mielona kora mydłodrzewu właściwego), a także pojawiające się na rynku proszki do prania np. Radion czy Blask. By zachować nieskazitelną biel obowiązkową częścią prania bielizny było jej gotowanie, chlorkowanie, farbkowanie i krochmalenie (krochmalem ziemniaczanym, pszennym lub ryżowym).

reklama proszku firmy radion, na obrazku kobieta wkłada lśniąco białe pranie do szafy

Reklama proszku do prania Radion,
fot. Polona

Kolory chroniono dodając do płukania odrobinę octu lub soli. Istniało oczywiście również dziesiątki domowych sposobów na wywabianie różnego rodzaju plam. I tak np. stare plamy z wina polecano usuwać ciepłym mlekiem, atrament sokiem z cytryny, a ślady z kawy i herbaty – gliceryną.

Jak tępić robactwo domowe?

Każda pani domu musiała być również gotowa na tępienie robactwa, w czym pomocny był boraks albo gotowe już płyny i proszki do tępienia nieproszonych gości. Jeden z nich – płyn Flit – uwiecznił Jan Brzechwa w swoim poemacie „Za króla Jelonka”. Oto fragment:

Był sobie pień, a w pniu siekiera…

Drwal na wyręby się wybiera

I do swej żony tak powiada:

„Z robactwem kłopot mam nie lada;

Prusaki w kuchni, w szafach mole,

Muchy aż roją się w rosole,

Komary spać nie dają przy tym,                                                              

Trzeba to raz wytępić flitem!

Niech zaraz Stefek i Janeczka

Po flit pojadą do miasteczka

I do porządków się zabierzcie,

Żeby z tą plagą skończyć wreszcie.

ulotka środka owadobójczego z rysunkiem puszki preparatu i muchy

Poltox płyn owadobójczy działa szybko i skutecznie, niszczy doszczętnie wszelkiego rodzaju owady, muchy i robactwo,
fot. Polona

Szkoła prowadzenia domu

W dwudziestoleciu międzywojennym – jeszcze silniej niż w latach wcześniejszych – wiedza i praktyczne umiejętności związane z prowadzeniem gospodarstwa domowego przestały być domeną międzypokoleniowego przekazu. Panowało przekonanie, że w zmieniających się realiach społecznych nowoczesna gospodyni nie może się opierać tylko na doświadczeniach własnej matki czy babki, ale winna korzystać z profesjonalnego przygotowania do racjonalnego i wydajnego prowadzenia domu.

Już w drugiej połowie XIX w. zaczęły pojawiać się specjalne szkoły przysposabiające młode dziewczęta do tych zadań. Pierwszą taką placówką na ziemiach polskich była utworzona w 1882 r. przez hr. Jadwigę z Działyńskich Zamoyską Szkoła Prac Domowych Kobiet, która działała również w II RP. Kształcenie w tym zakresie nie było jednak domeną jedynie wyspecjalizowanych instytucji edukacyjnych. „Program nauki w szkołach powszechnych siedmioklasowych. Roboty, roboty kobiece, gospodarstwo domowe” opublikowany przez Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego w 1921 r. przewidywał – jeśli istnieją ku temu warunki – możliwość przeprowadzenia w ostatnich klasach szkoły podstawowej kursu gospodarstwa domowego. Oczywiście – podobnie jak znajdujące się w podstawie programowej szkolenie z szycia, haftowania, cerowania, szydełkowania i robienia na drutach – przeznaczonego wyłącznie dla dziewcząt.

klasa dzewcząt usadzonych przy ławkach i czyszczących buty

Uczennice Państwowej Szkoły Zawodowej Żeńskiej w Krakowie podczas lekcji porządków, 1930,
fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Uczennice miały nauczyć się samodzielnego prowadzenia gospodarstwa domowego „w sposób ekonomiczny i higieniczny”. Program klasy VI obejmował m.in. zarządzanie domowym budżetem i dobytkiem; prowadzenie rachunków domowych; planowanie i robienie zakupów (z uwzględnieniem problemu fałszowania produktów spożywczych), gotowanie i konserwowanie żywności; utrzymanie porządku w domu; dbanie o czystość i dobry stan bielizny, odzieży i obuwia; a także „najważniejsze wiadomości o bakterjach chorobotwórczych” i środkach czystości. W klasie VII dochodziły do tego kursy m.in. zdrowego odżywiania, pielęgnacji niemowląt, opieki nad chorymi, w tym dotyczący zaopatrzenia domowej apteczki i właściwości ziół leczniczych.

Zawód: kierowniczka domu

W II RP pojawiła się też idea zrównująca zadania gospodyni domowej z funkcją kierownika w małym przedsiębiorstwie. Praca „kierowniczki” domu zyskiwała rangę pracy zawodowej. Stąd – podobnie jak w innych profesjach – postulowano stosowanie w niej zasad naukowej organizacji, zakładającej celowość, logikę, racjonalizację, produktywność, oszczędność. Wdrażaniem tej idei zajęła się Sekcja Gospodarstwa Domowego, działająca przy utworzonym w 1925 r. Instytucie Naukowej Organizacji, kierowanym przez prof. Karola Adamieckiego, pioniera nauk o zarządzaniu w Polsce. Od 1927 r. Sekcja wydawała miesięcznik „Organizacja Gospodarstwa Domowego”. Na łamach periodyku królowały idee oparte na XIX-wiecznych teoriach managerskich Fredericka Winslowa Taylora i kontynuatorek jego podejścia w odniesieniu do organizacji prac domowych – Christine Frederick i Lilian Griffith.

kobiety zgromadzone przy długim stole gęsto zastawionym jedzeniem

Prezentacja produktów kulinarnych warszawskiego oddziału Związku Pań Domu, 1929–1936,
fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

W propagowaniu powyższych idei duży udział miał również utworzony w 1930 r. Związek Pań Domu. Organizacja stawiała sobie za cel szerzenie wiedzy i poprawę metod pracy w gospodarstwie domowym, a także umacnianie pozycji polskiej pani domu oraz występowanie w obronie jej interesów. Z jego inicjatywy powstało wiele użytecznych narzędzi dla gospodyń, np. planów wnętrz, jadłospisów czy tablic dietetycznych. Związek prowadził również bogatą działalność szkoleniową z zakresu gospodarstwa domowego, propagując zasady racjonalnego prowadzenia domu, oszczędności, samowystarczalności oraz wzajemnej pomocy, a także upowszechniając wszelkie ulepszenia i nowinki techniczne, m.in. kuchnie gazowe czy żelazka elektryczne. Wraz z Instytutem Gospodarstwa Domowego, wydawał miesięcznik „Pani domu”. Siłami obu wspomnianych instytucji została przygotowana i ukazała się w 1934 r. we Lwowie jednotomowa „Encyklopedia gospodarstwa domowego”.

Koła Gospodyń Wiejskich – sieć zrzeszająca 100 tys. kobiet

Dla mieszkanek wsi w II RP szczególne znaczenie miały Koła Gospodyń Wiejskich, które posiadały na ziemiach polskich już kilkudziesięcioletnią historię, u początku której było Towarzystwo Gospodyń, utworzone w 1866 r. w Piasecznie koło Gniewa na terenie zaboru pruskiego. Powstanie pierwszej organizacji o nazwie Koło Gospodyń Wiejskich było natomiast zasługą nauczycielki Filipiny Płaskowickiej, która zorganizowała je w 1877 r. we wsi Janisławice pod Skierniewicami w ówczesnym zaborze rosyjskim. W 1937 r. sieć Kół Gospodyń Wiejskich, należących do sześciu różnych związków, funkcjonowała we wszystkich powiatach Rzeczypospolitej, skupiając blisko 100 tys. kobiet.

kobiety w strojach ludowych maszerują w kolumnie, w tle elementy architektury

Zjazd Kół Gospodyń Wiejskich w Warszawie – uczestniczki przed Grobem Nieznanego Żołnierza, 1937,
fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Instrukcja przygotowana w 1928 r. dla KGW działających przy Centralnym Towarzystwie Rolniczym wśród kluczowych dla nich zagadnień wymienia sprawy: „wychowania dzieci w duchu miłości Boga, Ojczyzny i braci, – zdrowia rodziny, wyżywienia jej, odziania, urządzenia domu, utrzymania go nie tylko w porządku, ale z dbałością o wygodę i piękne ozdobienie go w własnoręcznemi robotami. Wprowadzenie ładu gospodarczego, który ułatwi i uprości ciężką i tak różnorodną pracę kobiety wiejskiej – przez umiejętne rozłożenie planu pracy dziennej i tygodniowej, wprowadzenie odpowiednich narzędzi jak: międlarki do lnu, magla, wspólnej pralni i t.p. Zaznajomienie się z poprawnem gotowaniem, z odpowiedniem zestawieniem potraw według ich pożywności, starannem podaniem posiłku, co przyczyni się do zdrowia rodziny. Urządzenie ogrodu warzywnego dla zaopatrzenia spiżarni w zdrowe i konieczne dla urozmaicenia kuchni zapasy śpiżarniane. Ogródka kwiatowego dla ozdoby i miłego wyglądu domu”. Wspierać wiejskie gospodynie miały w tych kwestiach specjalnie wyszkolone instruktorki, prowadzące kursy, pogadanki, czy pokazy praktyczne.

Poradniki domowe i prasa kobieca w II RP

Z myślą o paniach domu powstawały również poradniki, w których znaleźć można było jadłospisy dostosowane do wieku i rodzaju pracy wykonywanej przez domowników, przepisy zawierające nawet ilość zużytego przy gotowaniu paliwa, plany sprzątania ze skrupulatnie rozpisaną kolejnością czynności, a także wzory preliminarzy i ksiąg rachunkowych. W przygotowywaniu treści atrakcyjnych dla pań domu prześcigała się również prasa. Porady dla gospodyń można było znaleźć nie tylko w takich tytułach, jak „Moja Przyjaciółka” czy „Kobieta w świecie i w domu”, ale nawet na łamach „Bluszczu”. Zresztą wydawca tego zasłużonego tygodnika społeczno-kulturalnego w latach 1930–1931 publikował również periodyk „Kursy korespondencyjne gospodarstwa domowego”.

ulotka zapisana tekstem

Prospekt Kursów Korespondencyjnych Gospodarstwa Domowego,
fot. Polona

W II RP nowoczesna gospodyni domowa miała być kobietą wszechstronną: świetnie przygotowaną do sprawnego i wydajnego prowadzenia domu, przy minimalnych nakładach sił, czasu i pieniędzy, a jednocześnie stale poszerzającą swoją wiedzę na temat organizacji pracy czy wychowania dzieci. Niejednokrotnie łącząc obowiązki domowe z zawodowymi, winna jeszcze rozwijać zainteresowania, dbać o urodę i podążać za modowymi trendami. Taka pani domu zasługiwała nie tylko na miłość rodziny, ale również społeczny szacunek, a nawet wdzięczność narodu, gdyż racjonalne zarządzanie domem – zwłaszcza w czasach kryzysu gospodarczego – kreowane było na patriotyczny obowiązek, misję w służbie odradzającego się państwa.

 

Autor: Sylwia Uryga

Wybrane źródła i bibliografia:

  • Bukowski Alfons, Zafałszowania artykułów spożywczych, Związek Polskich Stowarzyszeń Spożywczych, Warszawa 1920.
  • Chołoniewska Kamilla, Gospodarstwo domowe i racjonalne żywienie. Podręcznik dla szkół i kursów gospodarczych, Wydawnictwo M. Arcta, Warszawa 1937.
  • Dufrat Joanna, W okresie powolnej modernizacji. Kobieta w II Rzeczpospolitej – próba bilansu, Zeszyty Naukowe Uniwersytetu Jagiellońskiego 2020, Prace Historyczne 147 z. 4, s. 811–822.
  • Knyspel-Kopeć Renata, Gospodarstwo domowe jako firma w świetle prasy kobiecej [w:] Metamorfozy społeczne t. 9. Praca i społeczeństwo w Drugiej Rzeczypospolitej, red. W. Mędrzecki, C. Leszczyńska, Instytut Historii PAN, Warszawa 2014, s. 231–240.
  • Sierakowska Katarzyna, Kobieta i mężczyzna [w:] Metamorfozy społeczne t. 10. Społeczeństwo międzywojenne: nowe spojrzenie, red. J. Żarnowski, W. Mędrzecki, Instytut Historii PAN, Warszawa 2015, s. 167–188.
  • Ulanicka Michalina, Poradnik służby domowej, Wydawnictwo M. Arcta, Warszawa 1930.
  • Zaprutko-Janicka Aleksandra, Dwudziestolecie od kuchni. Kulinarna historia przedwojennej Polski, Znak, Kraków 2017.
  • Zdanowska Aniela, Koła gospodyń wiejskich, Wydawnictwo Gazety Gospodarskiej, Warszawa 1928.
  • 100 lat Polski w liczbach 1918–2018, Główny Urząd Statystyczny Warszawa 2018, https://stat.gov.pl/obszary-tematyczne/inne-opracowania/inne-opracowania-zbiorcze/100-lat-polski-w-liczbach-1918-2018,30,1.html