Kontrast
Wielkość czcionki

Kuchnia II RP - dwudziestolecie na talerzach

Zapomniane składniki, zaskakujące potrawy, receptury na prawie każdą kieszeń i okazję – popularne w okresie międzywojennym książki kucharskie i poradniki dla gospodyń to źródło wielu ciekawostek i kulinarnych inspiracji. Od pokładu MS Batory, po chłopski kapuśniak – zapraszamy do podróży w czasie, na stoły naszych prababć, by poznać co jadano w dwudziestoleciu.

kucharze w fartuchach stoją za zastawionym stołem

Kuchmistrze w sali restauracyjnej „Batorego”. Stół z modelem „Batorego” wykonanym z masła przygotowany do bankietu wydanego w Nowym Jorku dla dygnitarzy i przedstawicieli prasy, 1936.
fot. Borkowski Kazimierz
Ze zbiorów NAC.

„Consomm Irma, krem z homara Cardinal, zupa waniljowa zimna, szczupak Medicis, Coquilles Mariniere, supreme z pulardy a la Orly, gołąbki po krakowsku z borówkami, do tego jarzyny, sałatki i ziemniaki na trzy sposoby, a na deser marengi kasztelańskie, sery z biszkoptami i owoce” – takie rarytasy czekały w porze obiadowej 18 sierpnia 1936 roku na pasażerów klasy turystycznej polskiego transatlantyku MS Batory. Podobne uczty w okresie II Rzeczypospolitej mieli okazję spożywać bywalcy eleganckich lokali i uczestnicy proszonych obiadów, balów i przyjęć. A jak jadano na co dzień? Odpowiedzi na to pytanie można poszukać w popularnych w dwudziestoleciu międzywojennym książkach kucharskich. Zawarte w nich porady i przepisy pokazują, jakie potrzeby, możliwości, upodobania i aspiracje miały ówczesne panie domu.

Mięso, ryby, warzywa, kasze – podstawa międzywojennej diety

Przeglądając przedwojenne książki kucharskie, odkrywa się przede wszystkim niezwykłe bogactwo składników. Mimo że nie czerpano wówczas z taką łatwością jak dziś z kulinarnego dorobku różnych państw świata, to przy tamtych recepturach nasza współczesna kuchnia może wydawać się trochę uboga i monotonna. Tylko pobieżna lektura pokazuje, za jak ważną część ówczesnego jadłospisu uważano mięso (inna sprawa, że wysoka cena siłą rzeczy ograniczała jego spożycie). Według statystyk przeciętny mieszkaniec Polski w 1929 r. zjadał rocznie ponad 18 kg mięsa, a dziś to średnio około 60 kg. Inne były również tego spożycia proporcje. Przede wszystkim jadano więcej wołowiny, cielęciny i baraniny. Wieprzowina, przez lata uznawana za gorszy i mniej smaczny rodzaj mięsa, na stołach pojawiała się rzadziej. Oprócz znanych nam gatunków drobiu przyrządzano również wykwintne kapłony i pulardy (czyli wykastrowane i specjalnie tuczone kurczęta, których mięso miało wyjątkowy, delikatny smak), a poza tym gołębie, perliczki a nawet pawie. Częściej jadano też króliki, zające, dziczyznę czy dzikie ptactwo – kaczki, gęsi, bażanty i kuropatwy, a także cietrzewie, głuszce i… jemiołuszki. W codziennym menu regularnie pojawiały się także podroby – ozory, ogony, móżdżki, serca, wątróbki, cynaderki.

fragment książki kucharskiej ze zdjęciami potraw

Podroby często gościły na przedwojennych stołach.
Disslowa Maria, „Jak gotować. Praktyczny podręcznik kucharstwa”, Wydawnictwo Polskie R. Wegnera, Poznań 1938 (fragment),
Ze zbiorów Polona.pl.

W okresie międzywojennym jadano też dużo ryb, w tym słynne wówczas śledzie pocztowe, nazywane tak ze względu na sposób, w jaki docierały do Polski z Holandii, oraz raki, które dziś na naszych stołach są rzadkością, a kiedyś były produktem dość powszechnym, podawanym nie tylko w eleganckich lokalach, ale również w chłopskich chatach. W menu znaleźć można było również… żaby, które – jak pisała Maria Ochorowicz-Monatowa w imponującej Uniwersalnej książce kucharskiej – „najsmaczniejsze są przy końcu lata. Dostać można je na targach już przygotowane, tj. obciągnięte ze skóry”. Ponadto w przedwojennych przepisach figurują nie tylko powszechnie wykorzystywane jaja kurze, ale również kacze, gęsie, perlicze, a także – podbierane wiosną z gniazd jaja dzikich ptaków – czajek, mew czy bażantów.

Dodajmy do tego, że topinambur, skorzonera, kardy, salsefia czy jarmuż – uznawane dziś za oryginalny dodatek – nie są wcale odkryciem ostatnich lat, lecz jeszcze przed wojną należały do powszechnie używanych jarzyn. Znano też szparagi, karczochy i kapary, które były bardzo popularnym składnikiem w kuchni przedwojennej, wykorzystywanym np. w sosie do bitek królewieckich. Nie bez przyczyny zapewne Maria Disslowa, autorka książki Jak gotować. Praktyczny podręcznik kucharstwa, proponowała gospodyniom sporządzanie rodzimego zamiennika – domowych kaparów z pączków nasturcji. W wielu recepturach wykorzystywano również kojarzące się z południem Europy oliwki, parmezan, pistacje czy kasztany jadalne, z których przygotowywano np. zupy, purée i desery. W powszechnym użyciu były oczywiście kasze – oprócz jaglanej, jęczmiennej i gryczanej, jadano też sporadycznie kaszę owsianą, kukurydzianą, a także tapiokę oraz sago – wyrabianą ze skrobi palmy sagowej. Bardzo popularna była też soczewica, z której robiono zupy czy pasztety.

Kostki rosołowe, drożdże prasowane i agar-agar

Dla wielu zaskoczeniem będzie na pewno fakt, że już w dwudziestoleciu międzywojennym znano gotowe kostki rosołowe. Produkowała je firma Maggiego. Przygotowywano również domowy „suchy buljon” z mięsa wołowego (z dodatkiem m.in. cielęciny oraz warzyw). Wymienione składniki rozgotowywano na gładką masę, a następnie przez kilka dni suszono w piecu.

reklama rysunkowa z trzema upieczonymi babkami i nazwą produktu

Reklama proszku do pieczenia Dawa – okładka zbioru przepisów, lata 20. XX w.
Ze zbiorów Polona.pl.

Do pieczenia ciast stosowano znane nam drożdże prasowane, ale również płynne drożdże z piwa, mające postać gęstej, białej cieczy. W użyciu było też wiele różnych substancji spulchniających – proszek drożdżowy, dwuwęglan sodu, potaż, sól amoniakalna. Niektóre panie domu do przygotowywania deserów mogły też stosować polecany przez Marię Disslową, a dziś coraz popularniejszy wegański zamiennik żelatyny – mech cejloński, czyli agar-agar, który kupowało się wówczas w… aptece.

Auszpik, forszmak, galantyna, sztufada – alfabet kuchni dwudziestolecia

Lektura starych książek kucharskich czasem może przypominać czytanie tekstu w zupełnie nieznanym języku. Zwłaszcza gdy pojawiają się takie nazwy, jak auszpik (danie pod galaretą, przygotowywaną najczęściej na bazie nóżek cielęcych, kości, główki, skórek), forszmak (rodzaj zapiekanki z ziemniaków, często z dodatkiem śledzi), mędrzyki (placki z białego sera), galantyna (rolada z dwóch rodzajów mięs, podawana na zimno) czy sztufada (pieczeń wołowa, faszerowana słoniną i duszona na wolnym ogniu przez kilka godzin). Jednocześnie jednak niemal każdy, kto uczył się języków obcych zna pojęcie false friends – wyrazów, które brzmią znajomo, ale w rzeczywistości oznaczają coś zupełnie innego niż podpowiada nam nasze doświadczenie i intuicja. Z podobnym zjawiskiem mamy do czynienia również w przypadku dawnej kuchni. Moglibyśmy być zaskoczeni, zamawiając w dwudziestoleciu międzywojennym budyń. Znany nam dziś deser nazywany był wówczas bowiem kisielem mlecznym. Mianem budyniu określano natomiast potrawy gotowane w specjalnej zamykanej formie, zanurzonej w kąpieli wodnej, przygotowywane na bazie ubitych białek jaj. Mogły być w wersji słodkiej – podawane jako legumina, lub wytrawnej (np. budyń z ziemniaków, kapusty, marchwi, sera, grzybów, kalafiorów, jarmużu czy szpinaku) i stanowić dodatek do dania obiadowego.

dwie strony książki kucharskiej

Ochorowicz-Monatowa Maria, „Uniwersalna książka kucharska”, wyd. E. Wende i S-ka, Warszawa-Lwów 1913 (fragment).
Ze zbiorów Polona.pl.

Kolejna niespodzianka to kompot, który niewiele miał wspólnego z współczesnym napojem. Był natomiast rodzajem dość gęstego deseru. Świeże owoce zasypywano cukrem bądź zalewano gorącym syropem cukrowym, niekiedy z dodatkiem alkoholu. Znane są również receptury na kompot pieczony, czyli zasypane cukrem owoce zapiekane w piecu. Pasztet również nie zawsze wyglądał tak, jak znane nam dzisiaj pieczone przysmaki serwowane na zimno z ogórkiem kiszonym czy odrobiną konfitury z żurawiny. W międzywojniu popularne było również podawanie pasztetów na ciepło. Mięsny lub rybny farsz był wówczas zapiekany w cieście francuskim, półfrancuskim, kruchym lub drożdżowym. Podobnie majonez oznaczał dawniej więcej niż znany nam dzisiaj jajeczno-olejowy sos, który najczęściej kupujemy gotowy w słoiku. Majonezem nazywano bowiem całą potrawę, w której wykorzystywano oczywiście sos majonezowy, przygotowywany zazwyczaj w domu z użyciem dużej liczby jaj i często aromatyzowany np. poprzez dodatek anchois. Główną rolę na talerzu grało jednak mięso, podroby, ryby, raki, a w bardziej wykwintnej wersji homary. Układało się je na półmisku, smarowało suto majonezem i dekorowało w najprzeróżniejszy sposób.

Posiłki tanie i szybkie dla zapracowanych pań domu

W dwudziestoleciu międzywojennym coraz więcej kobiet decydowało się na pracę zawodową, jednocześnie zaś coraz mniej gospodarstw stać było na utrzymanie służby domowej. Siłą rzeczy zaczął się więc zmieniać model prowadzenia domu. W książkach kucharskich, poradnikach dla pań domu, rubrykach kulinarnych w prasie kobiecej, na kursach i w szkołach gospodarstwa domowego nacisk kładziono na przygotowywanie posiłków, które nie będą wymagały dużego nakładu pieniędzy, sił i czasu, a jednocześnie pozostaną różnorodne, smaczne i zdrowe.

fragment książki kucharskiej ze zdjęciami potraw

Pasztet w cieście francuskim (ilustracja na dole). Disslowa Maria, Jak gotować. Praktyczny podręcznik kucharstwa, Wydawnictwo Polskie R. Wegnera Poznań 1938 (fragment).
Ze zbiorów Polona.pl.

„Równolegle do przeprowadzenia racjonalnych, dobrze obmyślanych i liczących się ściśle z groszem zakupów postępować winna oszczędna gospodarka domowa. Zadaniem jej oględne szafowanie produktami, niedopuszczenie do zmarnowania najmniejszej ich wartości i należyte wyzyskanie produktów. Wychodząc z założeń ekonomii gospodarstwa domowego, najważniejszą rzeczą jest zachowanie w całej pełni zawartości odżywczej produktów” – pisała Kamilla Chołoniewska w poradniku Gospodarstwo domowe i racjonalne żywienie. Przedstawiając swoje propozycje zestawień obiadów i kolacji, zalecała kierować się sezonową podażą produktów. Uważała, że podstawowe jadłospisy powinny ulegać zmianie cztery razy w roku. Podobnie radziły również inne autorki, jak choćby Alina Gniewkowska, która we Współczesnej kuchni domowej zaprezentowała rozpiskę obiadów z podziałem na miesiące. W lipcu polecała podawać np: „rosół z francuskimi kluseczkami albo chłodnik, kurczęta z mizerją, omlet ze spinakiem, kompot z agrestu albo lody”. W listopadzie zaś proponowała m.in. zupę julienne, gęś faszerowaną kapustą, jaja sadzone z kartoflami i suflet z jabłek.

Kilkudaniowy obiad w tygodniowym menu

Jak widać, pomimo powszechnej skłonności do oszczędności pieniędzy i czasu, nadal sugerowano gospodyniom przygotowywanie kilkudaniowych obiadów, które tradycyjnie otwierała zupa. Oprócz receptur tak oczywistych jak te na rosół, jarzynową, krupnik czy barszcz, w dawnych książkach kucharskich można znaleźć wiele wyjątkowo oryginalnych przepisów np. na zupę żółwiową rumianą (gotowaną bez mięsa żółwi, ale za to na bazie główki cielęcej i kogucich grzebieni), zupę pasztetową, z wątróbki, z płucek jagnięcych czy mózgu. W dwudziestoleciu chętnie jadano też chłodniki – nie tylko na bazie kwaśniej śmietany, ale również kwasu ogórkowego czy chlebowego oraz chłodniki owocowe z wiśni, malin, czarnych jagód, poziomek. Wiele zup owocowych podawano też na ciepło np. śliwkową, jabłkową, morelową, głogową czy dereniową. Ciekawym specyfikiem musiał być garus – zupa z jabłek i gruszek, zaciągnięta mlekiem i roztrzepanym jajkiem, podawana z… ziemniakami. Albo serwowana z grzankami bądź łazankami powidlanka. Popularne – zwłaszcza na śniadanie – były również zupy mleczne.

rodzina przy stole

Obiad u ppłk. Jana Karcza.
Archiwum fotograficzne Narcyza Witczaka-Witaczyńskiego, 1930.
Ze zbiorów NAC.

Na drugie danie polecano najczęściej zaserwować jakiś rodzaj mięsa. Trudno streścić te wszystkie przepisy na pieczenie, zrazy, kotlety, befsztyki, sznycle, bitki, gulasze, potrawki… Najpopularniejszą potrawą była niewątpliwe sztuka mięsa. Dorodny kawałek wołowiny (najlepiej krzyżówki) długo gotowało się z włoszczyzną, a następnie serwowało z wybranym sosem i innymi dodatkami. W staropolskiej kuchni jarzyny podawano zazwyczaj oddzielnie, po mięsie – stanowiły odrębne danie. Duszone lub gotowane warzywa serwowano obłożone dodatkami – „garniturami do jarzyn”, do których należały opiekanki, czyli kotleciki z kaszy lub warzyw, omlety, jaja, grzanki, a także różne rodzaje mięs i podrobów. Często sporządzano też budynie z jarzyn. Dopiero w międzywojniu zaczął na dobre obowiązywać zwyczaj jedzenia warzyw na surowo. Wcześniej uznawano taki sposób ich spożywania za szkodliwy dla zdrowia. Stąd w wielu dawnych książkach kucharskich znajdziemy tak kuriozalne dla dzisiejszego czytelnika przepisy, jak duszone zielone ogórki czy rzodkiewka. Dopiero odkrycie witamin, które obróbka cieplna niszczy, zmieniło powszechnie obowiązujący pogląd na „jedzenie surowizny”.

Nowe trendy żywieniowe – kuracja dr Apolinarego Tarnawskiego

W lansowaniu nowych trendów bardzo zasłużony był doktor Apolinary Tarnawski, który jeszcze w latach 90. XIX w. utworzył pod Kosowem Huculskim znany zakład leczniczy, w którym kuracja opierała się na aktywności fizycznej na świeżym powietrzu, głodówkach i diecie jarskiej. Ośrodek cieszył się wielką popularnością wśród elit II RP. Bywali tu m.in. Roman Dmowski, Wojciech Korfanty, Ignacy Daszyński, Gabriela Zapolska, Maria Dąbrowska i Melchior Wańkowicz.

zdjęcie portretowe mężczyzny

Apolinary Tarnawski, lekarz naturalista, właściciel lecznicy w Kosowie. Fotografia portretowa, 1931.
Ze zbiorów NAC.

Doktor Tarnawski wierzył w zbawienne działanie surowych jarzyn do tego stopnia, że w opracowywanym wraz z żoną Romualdą sanatoryjnym menu pojawiła się nawet surówka z nieugotowanych ziemniaków. W kosowskich jadłospisach oprócz warzyw znajdowały się również owoce. Przykładowe „owocowe” zestawy obiadowe wyglądały naprawdę apetycznie, mogły się na nie składać np. zupa migdałowa z krajankami z jabłek, pasztet z owoców z sokiem cytrynowym, kaszka z rumem i suflet ryżowy. Tarnawscy proponowali również spożywanie dzikich roślin, np. sałat z mniszka lekarskiego, krwawnika, lebiody, młodej pokrzywy.

Słodkie desery – owocowe, mleczne i z alkoholem

Międzywojenny obiad nie byłby kompletny bez deseru. Kremy, mleczka, zefiry, kompoty, galarety, musy, kisiele, budynie, leguminy, suflety, torty, ciasta i ciasteczka, ale również naleśniki czy grzanki z konfiturami – lista słodkości polecanych w dawnych książkach kucharskich była bardzo długa. Na stoły często trafiała legumina, czyli słodka i sycąca potrawa, przygotowana na mleku i jajkach m.in. z ryżu, grysiku, mąki kukurydzianej, mąki gryczanej, kaszki krakowskiej, saga, tapioki, chleba, sera twarogowego itd. Galarety jadano w międzywojniu nie tylko owocowe, robione z soków, ale również alkoholowe np. ponczowe, winne, szampańskie, maraschinowe, a także o smakach kwiatowych – różane czy fiołkowe.

3 babeczki i 2 kielichy z deserami

Świat przedwojennych deserów.
Disslowa Maria, „Jak gotować. Praktyczny podręcznik kucharstwa”, Wydawnictwo Polskie R. Wegnera, Poznań 1938 (fragment).
Ze zbiorów Polona.pl.

Do zapomnianych trochę deserów należą dziś bardzo popularne w dwudziestoleciu kremy, inaczej nazywane z francuska blamażami, np. krem szodonowy, przygotowywany na bazie sosu z białego wina i żółtek. Często podawano też zefiry, czyli delikatne pianki z lekko zamrożonego kremu śmietankowego z dodatkiem ubitych białek, aromatyzowanego owocami. Mimo problemów z chłodzeniem modnym deserem były też lody, które kręciło się w specjalnych maszynkach. Nie wolno zapominać również o słodkich wypiekach, wśród których królowały baby, mazurki, strudle, pierniki, no i oczywiście torty. Prawdziwym arcydziełem był bezowy tor hiszpański, który w oryginalnej wersji składał się z ażurowej ramy z bezy – pieczonej w kilku turach, wypełnionej szczelnie bitą śmietaną. W dawnych książkach kucharskich znajdziemy również dziesiątki przepisów na ciastka i ciasteczka, często serwowane na popołudniowych herbatkach, nazywanych fajfami. Są wśród nich takie ciekawostki, jak anyżki, które „same się lukrują”, „wióry spod hebla” – czyli wafelki formowane zaraz po upieczeniu w kształt serpentyny, i makagigi – łakocie z maku, przypominające znane nam dziś sezamki.

Co do picia? Kawa, herbata, lemoniady, oranżady, podpiwek i buza

A co do picia? Obowiązkowym elementem śniadania była kawa. Często nie tylko mielono ją ręcznie w domu, ale również palono ziarna w specjalnym piecyku umieszczanym na ogniu. Do zaparzenia używano albo zwykłego sitka, albo gotowano kawę w specjalnie do tego przeznaczonym rondelku. Polecane były również maszynki karlsbadzkie. Te wykonane z gliny lub porcelany naczynia mechanizm działania miały podobny do dzisiejszych dripperów lub ekspresów przelewowych. Drobno zmielona kawa wsypywana była do naczynia z gęstym sitkiem i zalewana wrzątkiem. Napar powoli przeciekał do dolnego dzbanka, uzyskując odpowiednią moc i klarowność. W niektórych domach kawę parzono też metodą ciśnieniową – a to dzięki urządzeniom podobnym do włoskich kawiarek. Do kawy zwykle serwowano gorącą gęstą śmietankę i cukier. Miłośnicy ice coffee w dwudziestoleciu powinni zamówić sobie mazagran – czyli słodką czarną kawę, zaprawioną kieliszkiem koniaku, podawaną na zimno z lodem. Delektowali się nią m.in. bywalcy słynnej warszawskiej kawiarni Lourse’a.

kobieta trzyma dzbanek w dłoni i nalewa kawę do filiżanek

Adelina Czapska – śpiewaczka, nalewa kawę do filiżanki.
Ze zbiorów NAC.

Parząc herbatę, przygotowywano natomiast esencję w porcelanowym imbryku i rozcieńczano ją w filiżankach gorącą wodą. Do naparu dodawano cukier, słodką śmietankę, cytrynę, pomarańcze, arak. Na szukających orzeźwienia w upalne dni czekały domowe lemoniady i oranżady, przygotowywane oczywiście z naturalnego syropu lub ze świeżych owoców. Popularnym napojem chłodzącym był również kruszon – sporządzany na bazie białego wina, z dodatkiem świeżych owoców i dużą ilością kruszonego lodu. Niekiedy wzmacniano go odrobiną owocowego likieru. Napojem chłodzącym była też orszada – przygotowywana na bazie utartych w moździerzu migdałów, połączonych z cukrem i wodą. Niekiedy jej smak wzbogacano, dodając odrobinę wody pomarańczowej.

Dość powszechnie piło się też różne orzeźwiające napoje musujące takie jak podpiwek, w których bąbelki uzyskiwano w wyniku kilkudniowej fermentacji. Tutaj warto wspomnieć o lokalnej ciekawostce, jaką była buza. Recepturę na ten napój jeszcze przed I wojną światową przywieźli do Białegostoku Macedończycy. Na Bałkanach czy w Turcji wyrabiana była z kukurydzy, na Podlasiu przygotowywano ją z kaszy jaglanej. Z czasem stała się tak popularna, że w dwudziestoleciu międzywojennym w mieście działało kilka lokali, specjalizujących się w sprzedaży buzy. Przez lata zapomniana, dziś podobno znów wraca do łask.

kobieta dojąca krowę

Dojenie krowy w oborze, 1935,
Ze zbiorów NAC.

Szybka, oszczędna i „hygieniczna” kuchnia, lansowana w międzywojennych książkach kucharskich i poradnikach, nie była dominującym wzorcem w całym społeczeństwie. W wielu ziemiańskich dworach stół nadal musiał być suto zastawiony, co stało się w pewnym momencie rodzajem atrakcji turystycznej. Pogarszająca się sytuacja finansowa ziemiaństwa sprawiała, że na początku lat 30. coraz więcej dworów decydowało się na prowadzenie pensjonatów. Wielu gości przyjeżdżało nie tyle po to, żeby cieszyć się sielską wiejską atmosferą, ale przede wszystkim rozkoszować specjałami tradycyjnej domowej kuchni.

Kartofle z kartoflami – gdy nie ma co do garnka włożyć

Trend do przygotowywania zbilansowanych posiłków – z zupełnie innych przyczyn – był nie do zrealizowania również w wielu chłopskich domach, w których zwyczajnie nie było co do garnka włożyć. „Na śniadanie kartofle z kapustą, na obiad kartofle i polewka z kaszy, na kolację kartofle i przegotowane mleko” – czytamy w relacji współwłaściciela niepodzielnego gospodarstwa w powiecie garwolińskim, opublikowanej w 1936 r. w wydanym przez Instytut Gospodarstwa Społecznego zbiorze Pamiętniki chłopów. To jedno zdanie oddaje doskonale, czym żywiła się przeważająca część obywateli II Rzeczypospolitej.

W okresie międzywojennym ponad 2/3 Polaków to mieszkańcy wsi – zamożniejsi właściciele gospodarstw, ale również chłopi małorolni i bezrolni wyrobnicy. Podstawą ich kuchni były ziemniaki, kasze (jaglana i jęczmienna), mąka (głównie żytnia) z własnego zboża, kapusta, buraki, marchew, groch, bób i inne wyhodowane przez siebie rośliny, a poza tym zbierane w lesie grzyby i owoce leśne, ryby, raki. Za omastę służyła oszczędnie używana słonina, smalec, olej konopny lub lniany, czasem masło (choć to raczej się sprzedawało) lub po prostu mleko. Potrawy doprawiano solą i ziołami z domowego ogródka. Mięsa jadano niewiele. W jadłospisie z rzadka pojawiał się drób (hodowany zwykle na sprzedaż) i wieprzowina. Przy czym regularne świniobicia zdarzały się raczej u bogatszych gospodarzy. W czasach kryzysu na wielu chłopskich stołach mięso pojawiało się tylko na największe święta – Wielkanoc, Boże Narodzenie albo wcale. No chyba że los zdecydował inaczej. Jak pisał w swoim pamiętniku gospodarz z powiatu łęczyckiego: „Mięso ludzie wiejscy jedzą wtedy, gdy niespodzianie do chlewów wejdzie nieproszona choroba trzody, lub gdy rano wyjmą z pod grzędy na «cholerę» drobiu padłą kurę”.

Dziewczyna wysypuje kartofle z kosza na wóz

Wykopki. Dziewczyna wysypuje kartofle z kosza na wóz, 1937. Ze zbiorów NAC.

Podobnie wielu rodzin nie było stać na cukier. Bywało, że kupowano ćwierć kilograma na święta, żeby móc choć na Boże Narodzenie napić się słodzonej herbaty. W ciągu roku zaś na taki zakup decydowano się tylko w ostateczności np. dla chorego dziecka. Z brakiem cukru radzono sobie domowymi sposobami: „Latoś nasiałem sobie na łące cukrówki, nie porosła zbyt wielka, tylko takie korzenie, no ale zawsze zastępuje cukier” – opisywał gospodarz dwudziestopięciomorgowy z powiatu bydgoskiego – „Gdy żona gotuje jaką potrawe, co ma być troche słodka, naprzykład brukiew z łąki nie jest słodka, to zamiast cukru wkraje się jedną cukrówkę, a brukiew taka słodka jakby niewiem ile cukru wsypał, albo barszcz z czarnych buraków. Do tego trzeba koniecznie cukru, jeżeli się włoży cukrówke już nie potrzeba cukru. Nawet na gwiazdke, gdy żona będzie piec placki użyjemy cukrówki” – czytamy w Pamiętnikach chłopów (pisownia oryginalna). Takie „fałszerstwa” dotyczyły jednak nie tylko niezwykle drogiego w latach 30. cukru, ale również podstawowych artykułów spożywczych. Wielu chłopów musiało oszukiwać głód dodając do chleba mielonej kory brzozowej czy rozcieńczając mleko wodą, by starczyło dla całej rodziny.

Na chłopskim i robotniczym stole w II Rzeczpospolitej

Jakie dania dominowały na chłopskim stole? Codzienne przygotowywanie posiłków oznaczało dla gospodyń nieustanne żonglowanie wymienionymi powyżej podstawowymi składnikami, z których przygotowywano np. żur z ziemniakami, zupę z kaszą czy żytnią zacierką, zalewajkę, czyli kartofle gotowane z wodą i zaprawione mlekiem, kartofle na rzadko, kartofle z kapustą, kaszę z kartoflami, zacierki z kartoflami, kapustę z grochem, kaszę z mlekiem lub słoniną, kluski żytnie, polewkę na maślance lub serwatce, zupę grochową, kapuśniak. Latem zupy z jagód, pomidorów, gruszek, rabarbaru, podawane z kartoflami lub kluskami. Do tego chleb, czasem z twarogiem lub masłem. Trzeba też zaznaczyć, że były i takie rodziny, gdzie chleb wcale nie był powszedni. Brak wystarczającej ilości zboża powodował, że piekło się go w okresie żniw, a później tylko na największe święta, a zatem cztery, pięć razy w roku.

Dwóch chłopców z kromkami chleba w dłoni

Dzieci ze wsi Sławsk. Dwóch chłopców z kromkami chleba w dłoni.
Ze zbiorów NAC.

Podobne menu, w którym dominowały ziemniaki, kasze czy kluski, okraszone słoniną, a także tradycyjny żur, pojawiało się na stołach rodzin robotniczych, zwłaszcza tych o chłopskim pochodzeniu. Codzienny jadłospis uzupełniał czarny chleb, smarowany smalcem, czasem masłem. I tak naprawdę to były podstawowe smaki dwudziestolecia.

 

Autor: Sylwia Uryga

 

Wybrane źródła i bibliografia:

  • Chołoniewska Kamilla, Gospodarstwo domowe i racjonalne żywienie, Wydawnictwo M. Arcta, Warszawa 1937.
  • Disslowa Maria, Jak gotować. Praktyczny podręcznik kucharstwa, Wydawnictwo Polskie R. Wegnera, Poznań 1938.
  • Gniewkowska Alina, Współczesna kuchnia domowa. Skarbczyk kulinarny potraw mięsnych, jarskich, ciast, marynat oraz ważniejszych sekretów gospodarskich, Stowarzyszenie Pracowników Księgarskich, Warszawa 1923.
  • Halbański Maciej E., Leksykon sztuki kulinarnej, Watra, Warszawa 1986.
  • Łozińska Maja, Smaki dwudziestolecia. Zwyczaje kulinarne, bale i bankiety, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2011.
  • Łozińscy Maja i Jan, W przedwojennej Polsce. Życie codzienne i niecodzienne, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2011.
  • Ochorowicz-Monatowa Maria, Uniwersalna książka kucharska, E. Wende i S-ka, Warszawa–Lwów 1913.
  • Pamiętniki chłopów. Serja druga, Instytut Gospodarstwa Społecznego, Warszawa 1936.
  • Śmigielska Monika, Kuchenny kredens. Polska kuchnia przedwojenna, Znak, Kraków 2017.
  • Włodarczyk Anna, Retro kuchnia, Nasza Księgarnia, Warszawa 2017.
  • Zaprutko-Janicka Aleksandra, Dwudziestolecie od kuchni. Kulinarna historia przedwojennej Polski, Znak, Kraków 2017.