Kontrast
Wielkość czcionki

Moda wieczorowa, balowa, ślubna w II RP

Wraz z odzyskaniem niepodległości w Polsce nastał czas pewnej kompensacji nie tylko lat minionej wojny, ale całego okresu zaborów. II Rzeczpospolitą po zakończeniu wojny polsko-bolszewickiej ogarnęła chęć do zabawy, która wyrażała się w różnorakich formach życia towarzyskiego. A tam, gdzie bogate życie towarzyskie, niechybnie pojawia się też moda. Zobaczmy, jak ubierały się eleganckie Polki wieczorową porą.

Wieczorowa czy balowa?

Zacznijmy od początku, a zatem od kilku uwag na temat terminologii: w tytule artykułu mowa bowiem o strojach wieczorowych i balowych, warto zatem poświęcić chwilę na objaśnienie tego rozróżnienia. W dwudziestoleciu międzywojennym przywiązywano wagę do odpowiedniego doboru stroju do okazji. Dlatego określeń „balowy” i „wieczorowy” nie można w kontekście strojów używać zamiennie, chociaż trudno też dać jednoznaczną i precyzyjną definicję każdego z nich. Łatwiej być może wytłumaczyć tę różnicę na przykładzie mody lat 30. – jak będzie mowa później, w latach 20. zarówno suknie codzienne, jak i balowe czy wieczorowe sięgały mniej więcej za kolano. W kolejnej dekadzie powrócił jednak jasny podział, który długość strojów powszednich plasował w połowie łydki (a następnie za kolanem), natomiast suknie wieczorowe i balowe sięgały ziemi. To rozróżnienie pozwala nam jednoznacznie stwierdzić, że wachlarz okazji wymagających uroczystego stroju był znacznie szerszy niż tylko najwystawniejsze bale. Tu właśnie wchodzi suknia wieczorowa, która, jak z samej nazwy wynika, była przyporządkowana do konkretnej pory dnia i nie należało jej wkładać np. na wizytę popołudniową. Suknia taka była zakładana na wieczorne spotkania, rauty, skromniejsze przyjęcia, ale też, jak wynika ze wspomnień dzieci z ziemiańskich domów, na wigilię czy inne ważne święta rodzinne i religijne. Chociaż sięgała ziemi, była nieco skromniejsza od sukni balowej, często bardziej zabudowana i mniej wystawna. Jednak w gruncie rzeczy rozróżnienie między strojem balowym a wieczorowym nie jest do końca wyraźne i zależnie od okoliczności oraz gustu właścicielki mogło być różnie rozumiane.

Skoro mamy już bagaż właściwej terminologii, wybierzmy się w podróż przez sale balowe dwudziestolecia międzywojennego.

Szalone lata 20.

Pozornie moda lat 20. zaprzeczała tradycyjnie pojmowanej kobiecości – mimo to, a może właśnie dzięki temu, ta fascynująca dekada wykształciła własny wzorzec estetyczny i kulturowy dziewczyny-chłopczycy śmiałej, lekko zblazowanej, której urok i sex-appeal wypływały po części z wyzwolonego stylu bycia, energii życiowej, swobody stroju i zachowania, a po części z obojętnej, a jednocześnie lekko naiwnej pozy. Chłopczyca nie kusiła starannie wymodelowaną, podkreśloną i ujętą w karby gorsetu sylwetką, wręcz przeciwnie – jej ramiona były zaokrąglone, może nawet leciutko zgarbione, sposób siedzenia pozornie niedbały. Zupełnie inna była też dynamika modnych tańców, które są mocno związane z wyglądem strojów balowych – charleston czy shimmy były energiczne, wymagały pewnej swobody ruchu, a jednocześnie wprawiały w ruch tkaninę i ozdoby. To właśnie najlepszy punkt wyjścia do opowieści o wyglądzie sukienek balowych w latach 20.

Krój sukien w tej dekadzie można sprowadzić do dwóch zszytych ze sobą prostokątów – podobnie było w modzie balowej, gdzie prostotę kroju kompensowano bogactwem ozdób, takich jak frędzle, koraliki, dżety, cekiny, które właśnie w ruchu stawały się najbardziej efektowne. Moda na bogate zdobnictwo korespondowała z chętnym odwoływaniem się do motywów orientalnych lub starożytnych (np. na początku lat 20. zapanowała moda na starożytny Egipt). Sama suknia przypominała nieco koszulkę, o maksymalnie prostym cięciu, chociaż równie modne były też suknie asymetryczne, drapowane z jednej strony na wysokości bioder. Innym wariantem, popularnym pod koniec lat 20., były doły sukien w postaci nieregularnych „zębów” różnej długości. Do ciekawostek można zaliczyć też tzw. krynolinki, czyli suknie wieczorowe i balowe nawiązujące do mody lat 60. XIX stulecia z monumentalnymi krynolinami, czyli sztywnymi halkami, dzięki którym uzyskiwano ogromne rozmiary spódnic. W wariancie dwudziestowiecznym krynolinki, choć zachowywały kopulasty kształt, były mniej okazałe, ale przede wszystkim osadzone nie w talii, ale na biodrach.

grupa ludzi w eleganckich strojach

Bal Prasy w Warszawie, 1925 rok. Wyraźnie widać proste, w formie przypominające tubę sukienki uczestniczek. W sukni po lewej obniżona talia została zaznaczona poprzez poziome pasy futrzanego obszycia od połowy uda w dół. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe.

Zgodnie z obowiązującym kanonem, suknie charakteryzowały się zdecydowanymi, geometrycznymi cięciami. Pojawiały się głębokie dekolty, najczęściej wycinane w karo na plecach. Sukienki zwykle nie miały rękawów, ewentualnie te bardziej zabudowane, wieczorowe, charakteryzowały się długim rękawem – długość do łokcia czy połowy ramienia była rzadkością.

Dodatki

Charakter dodatków był dopasowany do całości stroju – małe torebki czy buty często bogato zdobiono haftami czy wyszywano koralikami. Kolorystyka była bardzo różnorodna, sięgano chętnie po kolor srebrny czy złoty. Na fali fascynacji wzornictwa użytkowego stylem art déco pojawiały się na przykład kompaktowe torebki, wykonane całkowicie z metalu, często zdobione geometrycznymi wzorami. Ich cechą charakterystyczną były wydzielone, wbudowane w strukturę przedmiotu miejsca na puderniczkę czy szminkę. Rękawiczki do sukien wieczorowych i balowych były długie, na ogół sięgały za łokieć. Ciekawą kwestią pozostają nakrycia głowy – generalnie niestosowane do strojów wieczorowych i balowych, niezależnie od dekady. Jako że panowała moda na krótkie, proste fryzury, chętnie okalano je przepaskami, zwykle zdobionymi kamieniami, koralikami czy piórami z jednej strony. Pojawiały się także fantazyjnie wiązane chusty, a także ozdobne grzebienie do włosów.

Krótkie, szyte z lekkich tkanin suknie, pozbawione halek i dość mocno wydekoltowane wymagały w chłodniejszych miesiącach odpowiednich okryć wierzchnich. Panie posiłkowały się zazwyczaj płaszczami-tubami, sięgającymi za kolano lub trochę niżej, zwykle wykończonymi bardzo modnym w tamtym okresie kołnierzem szalowym. Chętnie stosowano futra, z których wykonywano albo kołnierz i mankiety, albo całe okrycie.

Lata 30. – uwodzicielska i romantyczna

W stronę sukien długich

Już około roku 1930 powróciła w modzie wieczorowej i balowej wspomniana wcześniej długość do ziemi. I choć dzisiaj panowie zwykle preferują odkrywanie niż zakrywanie kobiecych nóg, w prasie epokowej można było natknąć się na rozważania żurnalistów, którzy bardzo chwalili sobie powrót długich sukien – do takich należał chociażby Stefan Norblin, spod którego pióra wyszedł artykuł w czasopiśmie „Świat” pt. O długiej sukni słów kilka. Choć tego typu felietony można traktować z przymrużeniem oka, z pewnością w całkowicie poważnym tonie odbywała się polemika dziennikarek w pierwszych numerach czasopisma „Bluszcz” z 1930 roku. Już na początku stycznia w artykule Panowie krawcy, na swoje miejsce! podpisana jako N.J. autorka zupełnie serio krytykuje powrót długich sukien jako wyraz niezrozumienia przez projektantów mody kobiecych potrzeb i chęć narzucenia płci pięknej strojów niepraktycznych, które są nie do przyjęcia po latach długo wyczekiwanego komfortu, który nadszedł wraz ze zmianami społeczno-politycznymi: „[…] utonęła bezpowrotnie laleczka, którą na złoconych lejekach prowadzili panowie Worth, Pacquin, Poiret [słynni projektanci paryscy z końca XIX i początku XX wieku – przyp. Autorki] i kompania. O tem, aby krawiec narzucać miał kobiecie dziwaczną jakąś linię, wlokące się po piętach, przykrawane w ogoniaste esy-floresy suknie, gorsety, loki i t.p. cudactwa – trudno było pomyśleć” (N.J., Panowie krawcy, na swoje miejsce!, „Bluszcz” 1930, nr 1, s. 15). Dziś wiemy, że to raczej autorka wykazała się naiwnością, sądząc, że kobiety wybiorą komfort uproszczonego stroju, a odrzucą zmiany proponowane przez paryskich projektantów. Co ciekawe, już w numerze 6 z tego samego roku niejaka Well w artykule O sukniach długich, krótkich i modzie w ogóle wyjaśnienie fachowe bardzo interesująco wypowiada się o konieczności rozsądnego, indywidualnego podejścia do mody, której nie sposób zatrzymać. Natomiast co do sukien długich pisze następująco:

Doprawdy, nie widzę w tem nic takiego, coby mogło cofnąć cywilizację o kilka wieków wstecz. Suknie wieczorowe zawsze bywały tak odmienne od sukien dziennych, jak różną jest atmosfera balowa od atmosfery pracy zawodowej lub zajęć gospodarczych (Well, O sukniach długich, krótkich i modzie w ogóle wyjaśnienie fachowe, „Bluszcz” 1930, nr 6, s. 17).  

Aktorka Mira Wiszniewska w długiej, jasnej sukni z tiulu

Aktorka Mira Wiszniewska w 1937 roku. Charakterystyczna suknia z białej organdyny z licznymi falbankami była częstym wyborem Polek w latach 30. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Uwodzicielska – kino i inspiracje Hollywood

Suknie wieczorowe i balowe w latach 30. miały dwa źródła inspiracji, które zawrzeć można właśnie w dwóch słowach: uwodzicielska i romantyczna. Pierwsza z nich odnosi się do niesamowitej popularności, jaką zyskało udźwiękowione kino. Z jednej strony, atrakcyjność produkcji filmowych dla przeciętnego widza wzrosła, z drugiej – dzięki dodatkowemu środkowi wyrazu w postaci partii mówionych i dźwięków zaczęto odchodzić od przerysowanych stylizacji aktorek kina niemego. Lata 30. to także okres kryzysu, który dotknął szczególnie gospodarkę amerykańską. Mimo to, a może właśnie przez tak trudną sytuację wielu obywateli, dużą popularnością cieszyły się filmy muzyczne, lekkie, wesołe, często osadzone w fantazyjnej scenerii. W ten sposób zwykły człowiek dzięki „magii srebrnego ekranu” uciekał przez szarą rzeczywistością. Wszystkie powyższe czynniki sprawiły, że suknie noszone przez aktorki w hollywoodzkich produkcjach były wyjątkowo zjawiskowe, szyte z drogich, często błyszczących tkanin o skomplikowanych krojach. Wizerunek gwiazdy filmowej uzupełniała charakterystyczna fryzura: krótkie włosy koloru blond poddane trwałej ondulacji. Modę na ten look zapoczątkowała amerykańska aktorka Jean Harlow, którą nazywano „platynową blondynką”, „platynową seksbombą” czy „śmiejącym się wampem”. Również inne aktorki, jak np. Greta Garbo czy Marlena Dietrich, powielały ten wzorzec.

Suknie w stylu „hollywoodzkim” wyróżniał zwykle złożony krój przy użyciu o wiele mniej zdobionej niż w latach 20. tkaniny (mistrzynią draperii i wysublimowanego kroju była projektantka Madeleine Vionnet). W założeniu suknia podkreślała anatomiczne kształty sylwetki. Zależnie od przeznaczenia, mogła być bardziej zabudowana, nawet z długimi rękawami, lub zupełnie odkryta, z głębokim dekoltem na plecach. Był to jeden ze znaków rozpoznawczych mody wieczorowo-balowej tamtego okresu. Co ciekawe, głębokie dekolty z przodu były o wiele rzadsze. Pojawiały się za to czasami ciekawe rozwiązania w postaci wycięć na boku. Rękawy, jeśli się pojawiały, podkreślano tak jak w modzie codziennej drapowaniami, bufkami czy zastosowaniem rękawków motylkowych. Dół sukni mógł mieć kilka wariantów – od stosunkowo prostego, jednolicie schodzącego ku dołowi, przez suknie z pół koła lub z koła, rozszerzające się od wysokości talii, a wreszcie szalenie popularny krój „syreni”, w którym spódnica była dopasowana do wysokości kolan, po czym rozszerzała się ku dołowi. Do łask powrócił tren, zarówno jako przedłużenie spódnicy, jak i w formie długiego szala czy puszczonego luźno od góry szerszego fragmentu materiału. Przy czym dość mądrze odradzano takie rozwiązanie kobietom, których nie stać było na dojazd taksówką – tren nie jest praktycznym rozwiązaniem, gdy trzeba przedzierać się przez zaspy i skakać przez kałuże. Suknie w tym stylu szyto najchętniej z jedwabiu, najlepiej z tkanin błyszczących, lejących się, odbijających światło. Kolorystyka była różnorodna – w prasie pisano, by kobiety mniej zamożne nie wybierały jaskrawych kolorów, które będą przykuwać uwagę przy wielokrotnym ich zakładaniu. Letnie suknie balowe wykonywano chętnie z tkanin we wzory kwiatowe.

Romantyczka w sali balowej

Drugi typ sukien wieczorowych lat 30. to wzór tzw. „romantyczny”, nawiązujący w modzie do inspiracji ludowych, pasterskich, romantycznych, a ogólnie odnoszący się do tego typu stylistyki w kulturze. Kobieta w latach 30. była śmiała i wyzwolona, mogła przeistoczyć się w nocy w opisanego wyżej wampa, ale jednocześnie miała w sobie silny rys dziewczęcy, delikatność, fascynację poezją i pięknem. To wszystko uwidaczniało się w sukniach balowych szytych z jasnych, często białych tkanin, takich jak organdyna czy tiul. Suknie charakteryzowały się dość prostym, klasycznym krojem, tj. górą z krótkim, bufiastym (często aż do przesady) rękawem i równomiernie rozszerzającą się do dołu spódnicą. Charakterystyczny, przez złośliwych kojarzony z „tortem” wygląd dawały licznie naszyte falbanki. Całość robiła wrażenie stroju rodem z baśni o księżniczce. Taki rodzaj bardzo charakterystycznych sukien był w latach 30. stosunkowo popularny, szczególnie wśród młodych dziewczyn. Można odnaleźć go na zdjęciach, ale też w kinematografii: amerykańskiej, ale i polskiej, np. w filmie Płonące serca lub Czy Lucyna to dziewczyna?.

Dodatki

Do sukien wieczorowych i balowych zakładano rzecz jasna biżuterię – tutaj ważny był umiar, dobry smak, ale też jakość – nie wypadało zakładać sztucznych imitacji, chociaż na pewno niektóre kobiety uciekały się do tego sposobu. Kolor rękawiczek powinien być dopasowany do koloru butów. Włosów nie ozdabiano już przepaskami, ale czasami urozmaicano fryzury efektownymi grzebieniami lub poprzez wpięcie kwiatu. Kwiaty były zresztą bardzo modną ozdobą, nie tylko we włosach, ale również przy pasku czy w formie małego bukieciku-broszki.

Ze względów praktycznych, ale też estetycznych, stosowano futrzane peleryny, etole czy kołnierze. W modzie były też bolerka, często stanowiące integralny element sukni, szyte z tego samego materiału co całość stroju. Jako okrycie wierzchnie stosowano futra lub płaszcze, czasem peleryny. Torebki w strojach balowych i wieczorowych różniły się od tych codziennych – sporych, praktycznych, zwykle w stonowanych barwach. Wieczorami preferowano małe torebki, bogato zdobione, czasem w formie woreczków, a czasem – modnych już w latach 20. kompaktów.

Maskarady

Poza strojami balowymi zgodnymi z obowiązującą w latach 30. modą, nie sposób nie wspomnieć o bardzo popularnych balach przebierańców czy maskaradach. Do najsłynniejszych należą m.in. bale w Akademii Sztuk Pięknych, słynące z niezwykle fantazyjnych strojów, jak np. przebranie Ghandiego, które student urozmaicił, przyprowadzając ze sobą kozę, czy Bal Prasy, na którym uczestnicy zakładali np. kostiumy reklamujące tytuły prasowe. Pojawiały się także bale stylowe, tj. w stylu danej epoki, np. oświecenia, jak bal kostiumowy w Ambasadzie Włoch w Warszawie. Pojawiały się też kostiumy postaci historycznych. Na zdjęciu z 1934 roku z balu kostiumowego w salach Klubu Automobilowego w Krakowie widzimy dwóch panów jako Franciszka Józefa i cesarza Haile Selassie (przy czym ten drugi zadbał również o przyciemnienie twarzy).

Uczestnicy balu przebrani za Franciszka Józefa i Haile Salassie

Bal w salach Klubu Automobilowego w Krakowie, 1934 rok. Uczestnikom balów nie brakowało fantazji: na zdjęciu widzimy panów w przebraniach Franciszka Józefa oraz cesarza Haile Salassie. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Charakterystyczne dla dwudziestolecia międzywojennego poczucie humoru inspirowało do tworzenia nietuzinkowych przebrań. Wacław Król, pilot cyrku Skalskiego i dowódca dywizjonu 302 w czasie II wojny światowej, wspomina, jak porucznik Ludwik Ciastuła za namową zgromadzonych opowiadał, dlaczego zaczęto go nazywać Piecykiem:

W ostatnim przedwojennym karnawale powołany zostałem do pierwszego pułku lotniczego na ćwiczenia, jako że byłem rezerwistą. W kasynie urządzono tymczasem bal maskowy. Co było robić? Poprzebierali się koledzy, przebrałem się i ja za piecyk. No wiecie, taką zwykłą „kozę” żelazną. Z tyłu były drzwiczki, dalej ja, a nade mną rura. Co tu dużo gadać! Kostium na pewno był oryginalny i udany, na pewno wziąłbym pierwszą nagrodę w wysokości pięćdziesięciu złotych. […] Ale Toto i Witek podpili sobie zaraz na początku zabawy i wpadli na głupi pomysł, aby ogarki papierosów gasić o drzwiczki piecyka i wrzucać do środka. Miałem co prawda na sobie krótkie kalesony, ale wyobraźcie sobie sami, jaki powstał ryk na sali, gdy udało im się drzwiczki otworzyć i wrzucić do wewnątrz niewygaszone niedopałki wraz z całą popielniczką. Zaczęło się to wszystko kurzyć w nogawkach i parzyć mnie po pośladkach. Można sobie uprzytomnić, jak wyrywałem się do ubikacji, by tam oblać się wodą od tylnej strony… I od tamtego czasu zostałem „Piecykiem”. Przez tych łobuzów minęła mnie pierwsza nagroda i, co gorsza, narzeczona mnie wtedy porzuciła… (Wacław Król, Mój Spitfire, Warszawa 2017, s. 23)

Jednak nie tylko artyści czy inteligenci gustowali w takich rozrywkach – w żurnalach w okresie karnawału pojawiały się zarówno porady, jak i wykroje różnorodnych przebrań dla dorosłych i dzieci. Przykładowo „Przegląd kobiecy” w latach 30. prezentuje na jednej stronie dla najmłodszych strój gołąbka pocztowego (6–8 lat) i zajączka (4–6 lat), a dla pań przebranie „Serduszko z pierniczka”, „Amulet szczęścia” (który wyglądem przypomina raczej muchomora) oraz „Indjanin” (co ciekawe, podstawą stroju jest suknia o kroju jak najbardziej utrzymanym w stylu lat 30., a indiański charakter tworzą pióropusz oraz „przybranie z małpiego futro”).

Gdzie i jak się bawiono

Z rozwojem mody wieczorowej i balowej szło w parze bogate życie towarzyskie. Można śmiało powiedzieć, że okazji do zakładania strojów wieczorowo-balowych nie brakowało. Przede wszystkim, działało wiele lokali wieczorowych z dancingiem. Do najsłynniejszych w Warszawie należała Adria z obrotowym parkietem, czy Paradis przy Nowym Świecie; po tańcach można było kontynuować nocne życie na przykład w kawiarni Mała Ziemiańska. Tak bawiły się elity, ale nie brakowało też lokali dla obywateli ze średnio zasobnym portfelem. W okresie karnawału oraz tzw. zielonego karnawału mnożyły się różnorakie przyjęcia, rauty czy bale. Raut miał charakter bardziej stateczny, nie zasiadany, obowiązywały na nim stroje wieczorowe, a opuścić go można było „po angielsku”.

Bal kostiumowy w Ambasadzie Włoch w Warszawie z ludźmi w strojach epokowych

Bal kostiumowy w Ambasadzie Włoch w Warszawie, 1936 rok. W dwudziestoleciu międzywojennym bale z motywem przewodnim strojów z minionych epok nie należały do rzadkości. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe.

Do najbardziej wykwintnych należały rauty na Zamku Królewskim u prezydenta Mościckiego. Prezydent organizował też bale – na te rzecz jasna zapraszano nielicznych wybrańców. Ale generalnie bali było pełno, organizowały je stowarzyszenia, korporacje studenckie, zrzeszenia, pułki, instytucje, a także osoby prywatne (szczególnie w rezydencjach wiejskich) – wystawność i charakter wydarzenia zależały w dużej mierze od organizatora i typu gości. Inaczej wyglądały bale ziemiańskie, oficerskie czy inteligenckie, inaczej te przeznaczone dla klasy średniej lub robotniczej. Do ciekawych z punktu widzenia naszego zagadnienia należały Bale Mody w Hotelu Europejskim organizowane przez Związek Autorów Dramatycznych, na których to wydarzeniach swe kreacje prezentowały aktorki i znane uczestniczki życia towarzyskiego; w bogatej dokumentacji zdjęciowej z odnajdziemy takie postacie jak Loda Halama czy Nina Andrycz (w styczniu 1937 roku otrzymała na balu tytuł „królowej mody”). Do ciekawych należały też bale organizowane przez studentów: Zalanie Śledzia u Medyków czy Zagazowana Architektura – bal z 1933 roku, podczas którego nawiązywano w krzywym zwierciadle do powszechnego po I wojnie światowej strachu przed atakiem gazowym, a zatem były „miejsca zaiperytowane”, „posterunki odkażające” czy „schron bridge’owy” (gra w brydża była bardzo popularną rozrywką, praktykowaną również podczas bali i zabaw tanecznych). Za udział w balu często się płaciło. W zaproszeniach wymieniano poza datą i miejscem (oraz ceną) także planowane tańce – na zaproszeniu na bal oficerów 63 Pułku Piechoty w 1924 roku wymieniano kolejno: polonez, boston, shimmy, one-step, walc, tango, mazur, one-step, shimmy, kotylion, oberek, boston, biały walc, krakowiak. Pokazuje to, że chętnie przeplatano tradycyjne tańce z nowoczesnymi rytmami. Zdarzało się też, że organizatorzy wspominali o strojach, np. Związek Nauczycielstwa Szkół Powszechnych OGNISKO w Dąbrowie Górniczej zapraszał w roku 1930 na zabawę taneczną „Pożegnanie karnawału”, dodając adnotację „stroje skromne”. Z kolei Korporacja Studentów Uniwersytetu Poznańskiego „Baltia” w roku 1928 prosiła o „strój balowy”. Uczestniczki takiego wydarzenia poza odpowiednim strojem obowiązywał określony kodeks zachowań – przykładowo na balach nie wypadało tańczyć z kimś, komu wcześniej kobieta nie została przedstawiona, a uchodziło to na mniej formalnych zabawach tanecznych.

Przed ołtarzem (i nie tylko)

Dziś modę ślubną kojarzymy przede wszystkim z długą do ziemi, białą, często niezwykle okazałą suknią – jest to strój, który kobieta wkłada raz w życiu, bo według współczesnych kanonów nie pasuje on na żadną inną okazję. W dwudziestoleciu międzywojennym sprawa była bardziej skomplikowana, a  nie każdy ślub kobieta brała w tak wytwornej sukni. Strój ślubny był dopasowany do typu ślubu, a ten wiązał się nie tylko z zasobnością małżonków, ale też z ich sytuacją życiową. Dominowały śluby wyznaniowe. O randze ceremonii, a co za tym idzie, o stosownym stroju, decydowała pora dnia. Na skromniejsze, poranne  uroczystości radzono kobietom zakładać kostium, białą suknię oceniając jako pasującą do popołudnia. Co do wyglądu sukni ślubnej, tutaj przeważały wpływy mody bieżącej z pewnymi stałymi elementami. W latach 20. suknia była stosunkowo krótka, sięgała za kolano, o kroju a la chłopczyca.

Młoda para z lat 20. - dama w białej sukni i mężczyzna w mundurze

Ślub hrabiego Michała Zamoyskiego z hrabianką Marią Brzozowską, wrzesień 1925 roku. Sukienka panny młodej zachowuje charakterystyczną dla lat 20. sylwetkę chłopczycy, a także długi welon w formie czepca. Za to długość wskazuje na bardziej tradycyjne podejście, sięgając do kostek. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe.

Charakterystycznym elementem był welon w formie nachodzącego na czoło czepca, często sięgający ziemi, który niejako „rekompensował” nietypową długość sukienki. Ważne stawały się pończochy oraz buciki, które również dobierano w kolorze białym.

W latach 30. oczywistym zmianom uległ wygląd sukni ślubnej, która ogólną formą zaczęła przypominać suknie wieczorowe z tego okresu, z tym że były mocniej zabudowane, bez charakterystycznych dekoltów; niektóre fasony miały długie, dopasowane rękawy. Do łask powrócił też tren, w przypadku najwytworniejszych kreacji nawet kilkumetrowy. Welon osunął się z czoła na tył głowy, pozostał jednak długi, co w połączeniu z powłóczystą spódnicą dawało olśniewający efekt. Suknie ślubne w trakcie szczęśliwego pożycia małżeńskiego można było przefarbować i lekko przerobić, by mogły służyć jako stroje wieczorowe lub balowe.

Para młoda - kobieta w kostiumie z kapelusikiem, mężczyzna w garniturze

Ślub Jana Kiepury i Marty Eggerth, 11.09.1936 roku. Panna młoda ma na sobie elegancką, jasną sukienkę i kapelusz – do ślubu nie zawsze noszono białą suknię do ziemi z welonem. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe.

 

Ewa Tamara Łukasik